Recenzje

Recenzje publikowane w mediach.

  • Recenzje

    PRZEŻUWAJĄC CHMURY – Zdzisław Antolski

    Katarzyna Miarczyńska z Chrzanowa, wydała imponującą książkę poetycką pt. „Katarynki”. Dzieło w twardych okładkach, na kredowym papierze, z rysunkami Iwony Wojnar-Kudaciak, zdjęciami Piotra Kłeczka oraz postscriptum, na które składają się głosy pochwalne Józefa Barana, Elżbiety Zechenter-Spławińskiej, Katarzyny Barskiej o raz Tadeusza Zawadowskiego. Właściwie, to dość pokaźny album na około 140 stron o formacie mogącym zmieścić dwa standardowe tomiki poetyckie. Na szczęście krój czcionki sugeruje, że są to prywatne zapiski, a sam zbiór wierszy jest formą pamiętnika. I tak jest w istocie.

    Józef Baran, znakomity krakowski poeta, napisał na okładce o „Katarynkach”: „Poetka rodem z Chrzanowa ma w małym paluszku poetycki warsztat, umie, gdy trzeba operować piosenkową formą, a gdy tego wymaga dobro wiersza – stosować Norwidową (co na jedno wychodzi) poetykę przemilczenia i niedomówień, która często więcej mówi wytrawnemu czytelnikowi niż przegadanie. Z powodzeniem waży słowa i metafory, nie odbierając im jednak smaków, zapachów i obrazów pełnych zmysłowości”.

    Rzeczywiście, poeta ma rację, że Miarczyńska pisze w sposób piękny, rzekłbym naturalny, zwracając się wprost do czytelnika, bez niepotrzebnych fochów i nabzdyczenia, co jest ostatnio modne we współczesnej poezji. Jej metafory są niewymuszone, słowa toczą się wartko, jak woda w strumieniu. Jest w tym oczywiście

    A gdyby tak…

    zanurzyć się

    w trawie

    zapomnieć o świecie

    i leżeć bezgłośnie przeżuwając chmury

     

    nie myśleć o pracy

    bezrobotne rozłożyć ręce

    na kobiercu lata

    dać się przebić promieniom słońca

    na wylot

    zatrzymać to w sobie

    jak w bursztynie

    oddech chwili

    ( Sielanka)

    Jednak wg mnie najpiękniejszym wiersze w całym zbiorze jest „Próba”.

    Bawiąc się w miłość

    Ostrzyliśmy noże

    Dotykając siebie

    Otwieraliśmy żyły

    Rozdając pocałunki

    Piliśmy truciznę

    Ćwiartowaliśmy nieśmiałość

    Nie wiedząc

    Że zabijamy poczwarkę motyla

    Jest to wiersz o dwoistości natury ludzkiej, o tym, że miłość może bardzo łatwo przekształcić się w nienawiść, że ze szczęścia może zrodzić się z ból, z rozkoszy – zniechęcenie. Wiersz dla mnie – odkrycie poetyckie! Bardzo nowoczesny a jednocześnie osadzony w tradycji, przypomina niektóre erotyki Morsztyna. Mówi o bólu, zranieniu i zdradzie, które mogą wyniknąć z zauroczenia i obietnicy szczęścia.

    Miarczyńska jest piewczynią codzienności, uroków prywatności, domowej atmosfery. Oto jak opisuje „Dom”:

    Rano pachniał kawą

    Z kredensu wyglądały kubki

    Ogień wesoło trzaskał

     

    Babcia śpiewała w kuchni

    Mama wycinała zwierzątka i lalki

    Ożywały na stole (…)

    W innym wierszu tak opisuje arkadyjską przystań, choć równocześnie podkreśla mocno kruchość tego rodzinnego szczęścia, podobnego do ptasiego giazda::

    Nasz dom wisi na włosku

    Porusza się na wietrze

    Gdy niewiadomą przyszłość

    Pragniemy zlepić szczęściem

    Dni postrzępione Płotno

    Rozłazi się miejscami

    A nas to nie przeraża

    Dopóki razem trwamy (…)

    (Piosenka o domu)

    Nie brak także wspomnień miasta Chrzanowa:

    Pamiętam

    Czarny taniec gwiazd

    Gorący, słodki lata smak

    Liści jesiennych wirowanie

    W listopadowy czas

     

    Ogniki myśli roziskrzone

    Pod powiekami stary film

    W nim nasi zmarli grają role

    Chrzanowskie kadry

    Dzieciństwo w nich

    (Wrastanie)

    A w innym wierszu pod tytułem „List” stwierdza:

    dom niby ten sam

    a wszystko się zmieniło

    Podobnie w wierszu „Szafa” przymierzają stroje zmarłych stwierdza

    W lustrze

    Jestem swoją babką

    To znów córką

    Powoli oswajam żałobną szatę (…)

    Wchodzę w szafę jak w trumnę

    Moszczę sobie miejsce

    Tak samo pamięć o nas, o naszych codziennych zajęciach, przechowują stare rzeczy w kufrze i te wyrzucone na śmietnik.

    Jak ważną rolę w naszym życiu odgrywają przedmioty i ulubione miejsce znajdziemy uwagi także w wierszach o rzeźbiarzu Gustawie Hadynie, malarzu Zdzisławie Beksińskim, czy o małżeństwie: Jacku i Annie Kajtochów czy w liście do poety Tadeusza Zawadowskiego.

    Jest więc Miarczyńska poetką okruchów pamięci, przedmiotów codziennego użytku, które stają się częścią nas samych i naszego życia. Łowi je na wysypisku życia, na śmietniku codzienności i czyni z nich poezję. Przedmioty zyskują nowe życie. Choćiaż w przypadku Holocaustu przedmioty codziennego użytku opłakują swoich właścicieli, bez nich stają się bezimienne.  Tak jest w wierszu „Ida”.

    Ale okazuje się, że mówiąc o rupieciach i drobiazgach Miarczyńska porusza najważniejsze tematy: miłości, przywiązania, życia i śmierci. Pyta o sens naszego bytowania, zastanawia się, co jest w nim najważniejsze? Być może te chwile, kiedy można…

    zanurzyć się

    w trawie

    zapomnieć o świecie

    i leżeć bezgłośnie przeżuwając chmury

    (Sielanka)

    ………………………………………………….

    Katarzyna Miarczyńska, Katarynki, Chrzanów 2016, ss. 140.

    Zdzisław Antolski
    Miesięcznik „Radostowa” nr 1-2. 2017

  • Recenzje

    POEZJA KOCHA MUZYKĘ


    W ostatni piątek kwietnia, klub Stara Kotłownia, wypełnił się sympatykami poezji Katarzyny Miarczyńskiej.
    Strofom wierszy, czytanym przez autorkę, towarzyszyły ballady śpiewane przez Piotra Kłeczka.

    Licznie zebranych tradycyjnie powitała ciepło Jolanta Kupiec – prezes Grupy Twórczej CUMULUS.To właśnie miejsce ukochali  poeci z CUMULUSA, wyznaczając sobie spotkania w piątkowe popołudnia. Wierszom zawsze towarzyszy muzyka, bo jest ona bardzo kompatybilna z poezją, jest jej dopełnieniem i miłością. Tak też było i tym razem. Liryczne wiersze Katarzyny Miarczyńskiej, muzyką,  głównie Jaromira Nohavicy,  przeplatał Piotr Kłeczek – chrzanowski pieśniarz i gitarzysta. Katarzyna Miarczyńska, jak pisze o sobie, urodziła się złocistą jesienią i dlatego lubi zatapiać stopy w liściach i moknąć w deszczu. Jest kobietą w podróży między ludźmi, pracą a miejscowościami. Wciąż potrafi się zachwycać. Jej wiersze są bardzo liryczne, dotykają spraw bardzo osobistych, wręcz  intymnych, nie stroni także od tematyki społecznej, wyrażając poetycko swój bunt przeciwko niesprawiedliwości świata. Jest absolwentką na WSP TWP w Warszawie i podyplomowego Studium Logopedii i Glottodydaktyki w Katowicach. Czasami udaje się jej pracować, ostatnio nawet intensywnie i bez przerw w przedszkolu. Jest laureatką wielu konkursów poetyckich, jej wiersze znalazły się w kilkunastu antologiach i czasopismach literackich. W 2007 roku wydała tomik poetycki „Na kocich łapach”, nakładem MOKSiR Chrzanów.
    Natomiast Piotr Kłeczek od 1989 roku związany jest z Klubem Pod Jaszczurami w Krakowie. Występował w recitalach m.in. z Leszkiem Wójtowiczem, Marcinem Dańcem.
    Jest także inicjatorem spektakli teatralnych opartych na tekstach poetyckich. To także autor tekstów, kompozytor, miłośnik grzybobrania, żeglarstwa, nurkowania oraz surfcastingu.
    Laureat ogólnopolskich festiwali:
    – XVI Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki „Amor sprawił” (2008),
    – III nagroda XVII Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki „Jastrzębskie śpiewania” (2009)
    – wyróżnienieXVIII Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki „Jastrzębskie śpiewania” (2010)
    – III nagrodaXX Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki „Kwiaty na kamieniach” (2011) – wyróżnienie.

    Po sporej dawce wierszy i muzyki przyszedł czas na gratulacje i kwiaty.
    Wielbiciele poezji Katarzyny Miarczyńskiej i talentu muzycznego Piotra Kłeczka ustawili się w długiej kolejce, by podziękować za spotkanie.

    MOKSiR Chrzanów . 24.04.2015r                                                   Tekst: Antoni Dobrowolski

  • Recenzje

    Listopadowa POEZJA I MUZYKA W OGRODZIE


    Nie sądziłem, że późna mglista sobota 24 listopada 2012 roku wniesie do pomieszczeń Ogrodu Botanicznego, aż tak wiele niespodzianek dla fanów poezji. Gośćmi VIOLETTY ZYGMUNT prowadzącej spotkanie, która przygotowała piękną scenografię tej imprezy była poetka z Chrzanowa KATARZYNA MIARCZYŃSKA, a towarzyszył jej tworząc wspaniałą oprawę muzyczną PIOTR KŁECZEK. Czytelnik zapewne chciałby wiedzieć kim jest poetka – prywatnie jest absolwentką pedagogiki na WSP, a także otrzymała dyplom z logopedii i glottodydaktyki. Doświadczenia i pasje życiowe zbierała pracując w internacie, szkole, przedszkolach. Piotr Kłeczek wyrastał w atmosferze muzycznych dokonań w Klubie Pod Jaszczurami. Te odrębne dwa duchy spotkały się zapewne czas jakiś temu tworząc tandem niemal doskonały. Katarzyna wydała dotąd jedną książkę „Na kocich łapach”, chociaż jej utwory znaleźć można w kilku antologiach. Pisze wiersze także dla dzieci. Wiersze zaprezentowane słuchaczom ze wspomnianego tomu – można, określić jako miłosne perypetie i zdarzenia pełne ciepła i liryzmu. W tej książeczce trwa jakby nieustanne poszukiwanie istoty samej miłości, próba jej zdefiniowania. Jest to także próba umiejscowienia tego uczucia w przestrzeni ludzkiego bytu. Znać w tej poezji bogactwo warsztatowe, zgrzebność, powiedzieć nawet można oschłość ale i celność sentencji, pointy co czyni tę poezję czystą, nie koturnową i przejrzystą. Poetka świadoma swojego warsztatu ubogaca utwory wątkami kulturowymi, religijnymi i mądrością życiową. A jej partner Piotr Kłeczek – okazał się być niezwykle skromnym artysta, ale tylko z wyglądu. Zaskoczył słuchaczy bogactwem interpretacji czeskiego pieśniarza Jaromira Nohavicy, w którego utworami jest najwyraźniej zauroczony. Tłumaczy je, adoptuje dla polskiego słuchacza i upowszechnia. Najlepszym tu przykładem może być utwór Jaromira Nohavicy „Kiedy odwalę kitę”, ale są i inne piękne, liryczne jak chociażby Sarajewo. W tej bogatej ofercie Piotra Kłeczka znalazła się pieśń ludowa z Moraw, Legenda o Świętej Dorocie, a także śliczna piosenka o Jędrzeju Wowro niepiśmiennym rolniku z Gorzenia Dolnego koło Wadowic, ludowego rzeźbiarza z okresu międzywojennego, który rzeźbił postaci świętych i pokrywał je polichromią. Jedną ze swoich rzeźb (Chrystusa Frasobliwego) podarował podczas dożynek w Spale w 1935 r prezydentowi Mościckiemu. Właśnie o tej rzeźbie był ten śliczny utwór. Dla słuchaczy, którzy chętnie zabierali głos na bis Piotr Kłeczek wykonał dwie znakomite piosenki „Krecik” , a także o kiepskim adwokacie i tęsknocie do „wypasania krówki”. Utwory dowcipne, zabawne, dodały uroku miłej imprezie. Poetka także bisowała, sprawiając radość obecnym, choćby przypomnieniem rodzin i osób, którym zawdzięczała pierwsze poetyckie doświadczenia – choćby Annie Kajtochowej. W podsumowaniu Violety Zygmunt znalazł się apel do poetki by nie zwlekała z publikacjami następnych książek.

    Relacja: Jan Gil

  • Recenzje

    WIERSZOWISKO

    15 września 2012 r.

    Józef Baran

     

    Katarzyna Miarczyńska, poetka z Chrzanowa, przysłała mi list z wierszami. Najpierw list. Oto fragmencik:

    „Smakowanie zapachów budzących się kwiatów, witanie powracających ptaków i obserwowanie przez okno modraszek przysiadających na śliwie. Zapach ogniska po wyprawie rowerowej i kiełbasek smażonych na patyku… To wszystko bliższe mi jest niż blokowiskowy gwar i pustka czterech ścian w roli głównej z telewizorem. (…) Dlatego uciekam, gdy tylko czas pozwala w przyrodę, jadę do Puszczy Dulowskiej. (…)”

     

    Ja też, gdy się da, uciekam z Krakowa do Borzęcina…

    Z przysłanych wierszy najbardziej spodobały mi się „wspominkowe” o babci i dziadku. Mają klimat, ciepło, są po prostu bezpretensjonalne i poetyckie w dobrym tego słowa znaczeniu.

    KATARZYNA MIARCZYŃSKA

    POŻÓŁKŁA FOTOGRAFIA

    nieśmiały uśmiech w bzach

    chowała moja babcia

    dziadek w mundurze wojskowym

    wyglądał poważnie

    kochali się zwyczajnie

    cynamon świątecznych dni

    codzienna kawa

    kuchenny stół

    osobny świat

    rozkwitał w porze obiadu

    działkowy raj Huty

    dorodne śliwki i gruszki

    maciejka pachniała muzyką

    graną przez świerszcze

    miłość zwyczajnych ludzi

    z kryształowej cukiernicy

    podjadaliśmy kostki

    została pamięć

    i siła by żyć…

    Z BIEGIEM LAT

     

    Babcia gotowała najlepszą zalewajkę

    Wujek przychodził na miętówki

    Opowiadał różne historie

    Kuchnia jak teatr

    Wesołe garnki podskakiwały na piecu

    Ogień buzował

    Ciepłem słów

    Sąsiadka pożyczała sól

    Uczyła robić na drutach

    Sąsiad strugał zwierzątka z drewna

    Miejsca starczało dla każdego

    Patrzą na nas

    Niebiański obrus podrywa wiatr

    Miłości poprzeczka

    Podniesiona wysoko

    Czeka na nowych mistrzów

  • Recenzje

    „Serduszkowy wiersz” werdykt jury XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Rabka-Zdrój – 15.02.2010

    „Habibi” nagradzam za wiersz „Z tamtych lat”, który po tym, co opisane wyżej, przywraca uczuciom właściwą im godność. To ciche westchnienie do działkowego raju Nowej Huty, do uśmiechu babci skrytej za krzakiem bzu, do powagi dziadka w mundurze, do zwykłych obrządków dnia i cynamonowego zapachu świąt. Oto domowe ciepło dzieciństwa, wychwalane nawet przez wieszcza Adama! Absolutna szczerość i prostota tego wspomnienia jest największym walorem utworu „Habibi”.

    Ewa Owsiany

  • Recenzje

    WIERSZOWISKO SOBOTA, 13 CZERWCA 2009 (pod redakcją Józefa Barana)


    Antypoezja jest też odmianą poezji, antyestetyzm jest też odmianą estetyzmu; próbą rozbicia tego, co skostniałe, martwe i dotarcia znowu do prawdy.  Po przełomie politycznym (w latach90.)z podobnym programem: antypoezji, antyestetyzmu wystąpili twórcy „Brulionu”, pokolenie Świetlickiego, które zbuntowało się przeciw nadmiernemu upolitycznieniu liryki przez Nową Falę.  Katarzyna Miarczyńska, przedszkolanka z zawodu, dzieląca swoje życie pomiędzy Chrzanów i Kraków- jest raczej poetką  „ brulionowego” nurtu. Bliższe jej nagie, białe wiersze: Bursy, Białoszewskiego, Różewicza, Wojaczka, Świetlickiego od poezji Miłosza, Herberta, ks.Twardowskiego, Nowaka.  Z nadesłanego mi zbioru erotyków, wybieram kilka, jak mi się wydaje specyficznych liryków pokazujących wyobraźnię mało znanej autorki tomiku „na kocich łapach”.

    Katarzyna Miarczyńska
    Jaszczurka

    Na kamieniu
    Ciepłym od komplementów
    Położyłam się
    Pozwalam słońcu
    Całować ręce
    I twarz
    Chwytasz za ogon
    Wymykam się
    Pomiędzy palcami
    Zostaje sen
    Kamień zimny
    Trawa drży
    Jestem jaszczurką
    Nie dogonisz mnie

    * * *

    Budujemy łóżko
    Kładziemy materac
    Prześcieradła ciał
    Dwie głowy
    Dwie nagości
    Stajemy się niewolnikami serc
    Rozdzieli nas świt morderca

    * * *

    Pochodzę z domu
    O oknach wychodzących
    Na śmietnik
    Gdzie kulawy wróbel
    Spija marzenia
    Bielizna
    Sercem dżungli

    * * *

    Siedzę na schodach
    – bezdomna?
    – nie, tylko brak klucza
    Do ciebie

    SYRENA II

    Nadpływam
    Muszla pożądania
    Otwarta czeka
    Fale twoich rąk
    Zabierają mnie ze sobą
    Unoszą na drugą stronę szczęścia
    Przez palce

  • Recenzje

    STRZĘPY RZECZYWISTOŚCI – Justyna Sułkowska – miesięcznik literacki AKANT

    Zacznijmy od truizmu. Sposób, w jaki skonstruowany jest tom poetycki, bardzo istotnie wpływa na to, jak jest on odbierany przez czytelnika. Przypadkowe ułożenie wierszy wywoła wrażenie chaosu, podczas gdy przemyślana kolejność stworzy właściwy kontekst i wydobędzie dodatkowe znaczenia utworów.
    Ale to, jakże oczywiste, stwierdzenie może czasem zaprowadzić do niezbyt oczywistych wniosków, zwłaszcza jeśli zechcemy w tym kontekście postawić tomik wierszy, taki jak Na kocich łapach Katarzyny Miarczyńskiej.
    Przyjrzyjmy się konstrukcji tomu. Najpierw trafiamy na krótki życiorys, odróżniony od tekstów poetyckich innym krojem pisma. Zawiera kilka informacji o wykształceniu, literackich osiągnięciach i życiu autorki. Mógłby on, być może nawet z pożytkiem dla spójności tomu, znaleźć się z tyłu książki – na okładce pod zdjęciem, tym bardziej, że pierwszy wiersz tomu nosi tytuł Życiorys i jest także poetyckim Curriculum Vitae autorki. Na osobnej stronie, w charakterze wstępu, stanowiłby wyraziste otwarcie, a zarazem dałby czytelnikowi czas na wejście w świat wyobraźni poetyckiej autorki.
    Zwraca uwagę sposób, w jaki Miarczyńska zdecydowała się rozmieścić teksty i ilustracje. Lewą część rozkładówki zajmują rysunki Iwony Wojnar-Kudaciak, prawą – teksty poetyckie. Ten układ, konsekwentnie przestrzegany w całym tomie, sprawia, że czytelnik ma wrażenie, jakby przedstawiano mu dwie osobne, choć tematycznie powiązane całości. Zarówno ilustracje, jak i utwory poetyckie można, bez utraty zasadniczego sensu, odczytywać osobno. Zupełnie inną kwestią jest układ graficzny tekstu. Na jednej stronie znajdziemy czasem nawet pięć wierszy, przy czym nie tworzą one kolumn. Większość została wyjustowana do lewej, ale są i takie wiersze, które wyrównano do prawej strony (niekoniecznie prawego marginesu!), bądź też kolumnie tekstu nadano jakiś nietypowy kształt (tak jest m.in. w przypadku utworu, który zamyka zbiór). A to jeszcze nie koniec atrakcji – czytelnik znajdzie też wiersze ustawione poziomo, które należy czytać od marginesu zewnętrznego do wewnętrznego lub od wewnętrznego do zewnętrznego, a nawet wiersze ustawione pod kątem (w różnych kierunkach). Jeśli dodamy do tego brak numeracji stron i brak tytułów większości utworów, wszystko to sprawia, że w książce dość trudno się odnaleźć. Powrót do tekstu, który zwrócił uwagę jest praktycznie niemożliwy bez przejrzenia całości od nowa – a jest to prawie 90 wierszy! Czytelnik przywiązany do podstawowych zasad edytorskich może uznać książkę Miarczyńskiej za kuriozum, my jednak spróbujemy spojrzeć na nią życzliwszym okiem. Co zapowiedziawszy, wrócę jeszcze na chwilę do przerwanego wątku. Otóż wrażenie chaosu podkreśla jeszcze dobór wierszy ze względu na tematykę. Także tutaj nie znajdziemy żadnego konkretnego schematu. Wprawdzie na początku przeważają teksty o tematyce obyczajowej, na końcu zaś utwory erotyczne czy szerzej rzecz ujmując – miłosne, ale właściwie przewaga ta jest nieznaczna. Poza tym pojawiają się także dodatkowe kategorie: utwory refleksyjne, autotematyczne, czy wreszcie wiersze o nieco bardziej rozbudowanej warstwie fabularnej. Z pewnością też można wymyślić inny sposób porządkowania utworów – inne kategorie, pytanie tylko: czy to jest celowe? Być może bowiem wrażenie chaosu, jakie wywołuje książka, jeśli przeczytać ją choćby i uczciwie od deski do deski, nie jest przypadkowe.
    Świat opisywany przez Miarczyńską jest pokawałkowany, nie tworzy spójnej, logicznej całości, nie daje się opowiedzieć od początku do końca. Autorka nie przedstawia historii – raczej kolekcjonuje drobne zdarzenia, zdaje relacje z tego co w biegu między jednym a drugim miejscem zaobserwowała. Nie analizuje, bo każda analiza jest wtórna w stosunku do samego doświadczania. Autorka tymczasem opowiada właśnie o swoim doświadczaniu świata. Dlatego być może utwory w tomie Na kocich łapach sprawiają wrażenie, jakby ich kolejność była zupełnie przypadkowa.

    Modliła się
    do pustej strzykawki
    kłaniała
    handlarzom kompotu

    – czytamy w wierszu Wyznanie. Na tej samej stronie, tuż obok znajdziemy wiersz, rozpoczynający się od sceny jakby z zupełnie innego porządku:

    Jezus ze ściany
    podniósł oczy
    w geście przebaczenia

    Na tejże samej stronie w smutnym erotyku informuje nas poetka: „nasze cienie przestały się spotykać”. Tak jest w całej książce. Miarczyńska zestawia z sobą relacje z własnych sukcesów czy porażek miłosnych i erotycznych (Tatuaż), fantazje snute na filmowych scenariuszach (Noc z Harrisonem Fordem) i dostrzeżone kątem oka obyczajowe obrazki (Wyznanie, Pożar, Punk, Julia). Przerzucając kolejne strony można odnieść wrażenie, że doświadcza się czegoś podobnego jak przy „przerzucaniu” kanałów telewizyjnych. Atakują nas obrazy, które łączy tylko osoba oglądającego. W większości wierszy autorka wykorzystuje te gotowe obrazy, zestawia je z sobą, tworząc swoisty kolaż. Czy może jeszcze inaczej – używa ich jak znaków pisma obrazkowego. I tak np. „łóżko” oznacza miłość zmysłową, „kartki z kalendarza” – mijający czas, przeglądanie starych zdjęć – tęsknotę i nostalgię, „muzyka czarnych jazzmanów” rozpasanie, „skórzana kurtka” – bunt. Znajdziemy ich zresztą jeszcze wiele. Świat rozpisany na te znaki jest jak partytura do utworu muzycznego – mówi o muzyce, ale nią nie jest, wymaga odczytania i zinterpretowania.
    Nawet kiedy autorka pozwala swej wyobraźni na więcej swobody i rezygnuje ze stenotypowego zapisu faktów, kiedy to powstają wiersze takie jak choćby: List do Ginsberga, Malarz, Spotkanie z Salvadorem Dali, *** (Mój anioł) czy *** (Zaczynasz od początku), które szczególnie mocno wyróżniają się na tle pozostałych – nadal maluje obrazki, nie obrazy.
    Wiersz o incipicie: „Zaczynasz od początku” to utwór tyleż o (s)twórcy ile o samym (s)tworzeniu. Początkowo wizja powstawania dzieła jest wyjątkowo spójna i harmonijna. Pokazuje je Miarczyńska krok po kroku: od mechanicznego konstruowania podstawy, na której oprze się tkanka bardziej subtelna, właściwe stworzenie:

    Zaczynasz od początku
    od gwoździa
    deski
    muśnięcia pędzla

    przez tworzenie misternej kompozycji:

    Układasz naturę
    odpowiednio do światła
    z kobietą w tle
    lub na pierwszym planie

    aż po właściwy dobór kolorów:

    w zależności
    od pory roku
    mieszasz farby
    na ziemi
    i niebie

    Stwórca wydaje się mieć pełną kontrolę nad procesem kreacyjnym, wszystko ma swoje miejsce w wielkim planie stworzenia. Z tej perspektywy nie widać moralnych dylematów ani ludzkich tragedii. Ale i to jest złudzeniem. Coś się z tej pięknej wizji wymyka, wyłazi niechciane, coś nie pasuje – ciemna plama na świetlistym tle nieba – „ktoś gra o swój los”. Czyjeś życie być może wisi na włosku, jakaś tragedia rozgrywa się właśnie w tym pięknym obrazie. Tego nie było w planie – sugeruje autorka – to burzy spokojne piękno dzieła. I nagle dzieło przestaje być doskonałe, rozpada się na kawałki – na kolory, kształty, na pierwszy plan i tło, niebo i ziemię, na to co widać i co jest ukryte. I świat znów, jak w całym tomie, okazuje się być zbudowany ze strzępków, kawałków.
    Podobnie jest w Liście do Ginsberga. Pierwsze spojrzenie – na wschód – wydaje się otwierać jakąś szeroką perspektywę, bezkresne przestrzenie, ale już za chwilę czytelnik orientuje się, że nie jest to ten Wschód pisany z wielkiej litery, obrośnięty znaczeniami. „Towarowy” wiezie bohatera do skwarnego, dusznego Meksyku. Im dłużej trwa ta podróż, tym bardziej czujemy, jak beztroska zmienia się w radosne oszołomienie. Karnawał, ten czas zawieszenia sztywnych reguł, zasad i konwenansów, obejmuje i wciąga bohatera i czytelnika. A wszystko spowija delikatna, ledwie wyczuwalna aura zepsucia:

    Kwiat rozkwita w ustach
    dziewczyny podciągają suknie

    – czytamy. Czy to jeszcze taniec, a może niewinny flirt, czy już coś więcej? Senne, pijane, jakby odrealnione obrazki, takie jak w dwuwierszu:

    przeżyłem sen
    zatopiony w ciele mulatki

    sąsiadują z aż nazbyt konkretnymi, szczegółowymi opisami, np. gdy bohater pojawia się z ogromnym cygarem w towarzystwie przyjaciela o białych zębach. Wszystko to jakby przesuwa się przed oczyma oglądającego, nabierając prędkości. Temperatura uczuć wzrasta, ciśnienie rozsadza tekst od wewnątrz, a bohatera popycha w dalszą drogę:

    Teraz mknę przed siebie
    zachwyt przygryza usta

    – czytamy. Radość i świeżość, bijące z tej opowieści zakłóca na chwilę ukradkowe spojrzenie za siebie, chwila zadumy czy tęsknoty:

    tylko Ciebie mi brak
    objętego skrzydłem szlafroka

    – mówi bohater. A jednak, naprawdę realny pozostaje jedynie ruch. Ten ciąg oderwanych od siebie obrazków-zdarzeń składa się na opowieść o podróży bez celu, A jest to ten rodzaj podróży, który zdaje się interesować autorkę szczególnie mocno. Tym bardziej że, jak deklaruje, traktuje swe życie właśnie jak taką podróż, a wiele z jej wierszy jest zapisem wrażeń zebranych w jej trakcie. List do Ginsberga jest najlepszym z tego rodzaju utworów. Może dlatego, że zamiast puenty poszukuje autorka koloru i kształtu, który porwie czytelnika w tę drogę. W ogóle talent Miarczyńskiej objawia się wszędzie tam, gdzie nie stara się ona znaleźć sensu i harmonii, ale pokazuje świat w strzępach, oderwanych od siebie obrazkach, składających się na jakąś nieogarnioną całość.
    Niestety, wiele odbierają jej tekstom drobne potknięcia językowe, np. w bardzo dobrym Spotkaniu z Salvadorem Dali czytamy o filiżance „expresso” zamiast „espresso” zaś w wierszu poniekąd tytułowym (choć bez tytułu), o incipicie „na kocich łapach” pojawia się słowo „Dessa” zamiast „Desa”. Zdarzają się także pewne niejasności – w wierszu Tęsknota wyobraźnia karmiona jest okruchami, jednak nie wiemy czego, w innym utworze przeczytamy zaś:

    a mojej myśli jaskółki
    przy Tobie
    poprzez ten wiatr rzucane
    niby latawce
    zaczepiają o dachy

    nie dowiadujemy się jednak czy to one się zaczepiają i czym, czy ewentualnie co zaczepiają… Mimo tych uchybień jestem przekonana, że nieco więcej uwagi poświęconej językowi i kwestiom edytorskim zaowocuje w przyszłości ciekawym kolejnym tomem, zwłaszcza jeśli autorka zechciałaby umieścić w nim więcej utworów tej klasy, co choćby List do Ginsberga, nawet za cenę ograniczenia ilości tekstów.