• Recenzje

    „Serduszkowy wiersz” werdykt jury XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Rabka-Zdrój – 15.02.2010

    „Habibi” nagradzam za wiersz „Z tamtych lat”, który po tym, co opisane wyżej, przywraca uczuciom właściwą im godność. To ciche westchnienie do działkowego raju Nowej Huty, do uśmiechu babci skrytej za krzakiem bzu, do powagi dziadka w mundurze, do zwykłych obrządków dnia i cynamonowego zapachu świąt. Oto domowe ciepło dzieciństwa, wychwalane nawet przez wieszcza Adama! Absolutna szczerość i prostota tego wspomnienia jest największym walorem utworu „Habibi”.

    Ewa Owsiany

  • Recenzje

    WIERSZOWISKO SOBOTA, 13 CZERWCA 2009 (pod redakcją Józefa Barana)


    Antypoezja jest też odmianą poezji, antyestetyzm jest też odmianą estetyzmu; próbą rozbicia tego, co skostniałe, martwe i dotarcia znowu do prawdy.  Po przełomie politycznym (w latach90.)z podobnym programem: antypoezji, antyestetyzmu wystąpili twórcy „Brulionu”, pokolenie Świetlickiego, które zbuntowało się przeciw nadmiernemu upolitycznieniu liryki przez Nową Falę.  Katarzyna Miarczyńska, przedszkolanka z zawodu, dzieląca swoje życie pomiędzy Chrzanów i Kraków- jest raczej poetką  „ brulionowego” nurtu. Bliższe jej nagie, białe wiersze: Bursy, Białoszewskiego, Różewicza, Wojaczka, Świetlickiego od poezji Miłosza, Herberta, ks.Twardowskiego, Nowaka.  Z nadesłanego mi zbioru erotyków, wybieram kilka, jak mi się wydaje specyficznych liryków pokazujących wyobraźnię mało znanej autorki tomiku „na kocich łapach”.

    Katarzyna Miarczyńska
    Jaszczurka

    Na kamieniu
    Ciepłym od komplementów
    Położyłam się
    Pozwalam słońcu
    Całować ręce
    I twarz
    Chwytasz za ogon
    Wymykam się
    Pomiędzy palcami
    Zostaje sen
    Kamień zimny
    Trawa drży
    Jestem jaszczurką
    Nie dogonisz mnie

    * * *

    Budujemy łóżko
    Kładziemy materac
    Prześcieradła ciał
    Dwie głowy
    Dwie nagości
    Stajemy się niewolnikami serc
    Rozdzieli nas świt morderca

    * * *

    Pochodzę z domu
    O oknach wychodzących
    Na śmietnik
    Gdzie kulawy wróbel
    Spija marzenia
    Bielizna
    Sercem dżungli

    * * *

    Siedzę na schodach
    – bezdomna?
    – nie, tylko brak klucza
    Do ciebie

    SYRENA II

    Nadpływam
    Muszla pożądania
    Otwarta czeka
    Fale twoich rąk
    Zabierają mnie ze sobą
    Unoszą na drugą stronę szczęścia
    Przez palce

  • Bez kategorii

    „Katarynki” – Katarzyna Miarczyńska

     

    P O S T S C R I P T U M

    Poetka rodem z Chrzanowa ma w małym paluszku poetycki warsztat, umie, gdy trzeba operować piosenkową formą, a gdy tego wymaga dobro wiersza – stosować Norwidową (czy awangardową, co na jedno wychodzi) poetykę przemilczenia i niedomówień, która często więcej mówi wytrawnemu czytelnikowi niż przegadanie. Z powodzeniem waży słowa i metafory, nie odbierając im jednak smaków, zapachów i obrazów pełnych zmysłowości. Przekorny tytuł – Katarynki – należy przyjąć z przymrużeniem oka. Nie są to poetyckie „katarynki”, jakkolwiek daje się w tych wierszach odczuć miłe dla serca sentymenty i klimaty podwórkowej katarynki. Mnie one również zauroczyły, dlatego z miłą chęcią zgodziłem się tom zarekomendować.
    Józef Baran



  • Recenzje

    STRZĘPY RZECZYWISTOŚCI – Justyna Sułkowska – miesięcznik literacki AKANT

    Zacznijmy od truizmu. Sposób, w jaki skonstruowany jest tom poetycki, bardzo istotnie wpływa na to, jak jest on odbierany przez czytelnika. Przypadkowe ułożenie wierszy wywoła wrażenie chaosu, podczas gdy przemyślana kolejność stworzy właściwy kontekst i wydobędzie dodatkowe znaczenia utworów.
    Ale to, jakże oczywiste, stwierdzenie może czasem zaprowadzić do niezbyt oczywistych wniosków, zwłaszcza jeśli zechcemy w tym kontekście postawić tomik wierszy, taki jak Na kocich łapach Katarzyny Miarczyńskiej.
    Przyjrzyjmy się konstrukcji tomu. Najpierw trafiamy na krótki życiorys, odróżniony od tekstów poetyckich innym krojem pisma. Zawiera kilka informacji o wykształceniu, literackich osiągnięciach i życiu autorki. Mógłby on, być może nawet z pożytkiem dla spójności tomu, znaleźć się z tyłu książki – na okładce pod zdjęciem, tym bardziej, że pierwszy wiersz tomu nosi tytuł Życiorys i jest także poetyckim Curriculum Vitae autorki. Na osobnej stronie, w charakterze wstępu, stanowiłby wyraziste otwarcie, a zarazem dałby czytelnikowi czas na wejście w świat wyobraźni poetyckiej autorki.
    Zwraca uwagę sposób, w jaki Miarczyńska zdecydowała się rozmieścić teksty i ilustracje. Lewą część rozkładówki zajmują rysunki Iwony Wojnar-Kudaciak, prawą – teksty poetyckie. Ten układ, konsekwentnie przestrzegany w całym tomie, sprawia, że czytelnik ma wrażenie, jakby przedstawiano mu dwie osobne, choć tematycznie powiązane całości. Zarówno ilustracje, jak i utwory poetyckie można, bez utraty zasadniczego sensu, odczytywać osobno. Zupełnie inną kwestią jest układ graficzny tekstu. Na jednej stronie znajdziemy czasem nawet pięć wierszy, przy czym nie tworzą one kolumn. Większość została wyjustowana do lewej, ale są i takie wiersze, które wyrównano do prawej strony (niekoniecznie prawego marginesu!), bądź też kolumnie tekstu nadano jakiś nietypowy kształt (tak jest m.in. w przypadku utworu, który zamyka zbiór). A to jeszcze nie koniec atrakcji – czytelnik znajdzie też wiersze ustawione poziomo, które należy czytać od marginesu zewnętrznego do wewnętrznego lub od wewnętrznego do zewnętrznego, a nawet wiersze ustawione pod kątem (w różnych kierunkach). Jeśli dodamy do tego brak numeracji stron i brak tytułów większości utworów, wszystko to sprawia, że w książce dość trudno się odnaleźć. Powrót do tekstu, który zwrócił uwagę jest praktycznie niemożliwy bez przejrzenia całości od nowa – a jest to prawie 90 wierszy! Czytelnik przywiązany do podstawowych zasad edytorskich może uznać książkę Miarczyńskiej za kuriozum, my jednak spróbujemy spojrzeć na nią życzliwszym okiem. Co zapowiedziawszy, wrócę jeszcze na chwilę do przerwanego wątku. Otóż wrażenie chaosu podkreśla jeszcze dobór wierszy ze względu na tematykę. Także tutaj nie znajdziemy żadnego konkretnego schematu. Wprawdzie na początku przeważają teksty o tematyce obyczajowej, na końcu zaś utwory erotyczne czy szerzej rzecz ujmując – miłosne, ale właściwie przewaga ta jest nieznaczna. Poza tym pojawiają się także dodatkowe kategorie: utwory refleksyjne, autotematyczne, czy wreszcie wiersze o nieco bardziej rozbudowanej warstwie fabularnej. Z pewnością też można wymyślić inny sposób porządkowania utworów – inne kategorie, pytanie tylko: czy to jest celowe? Być może bowiem wrażenie chaosu, jakie wywołuje książka, jeśli przeczytać ją choćby i uczciwie od deski do deski, nie jest przypadkowe.
    Świat opisywany przez Miarczyńską jest pokawałkowany, nie tworzy spójnej, logicznej całości, nie daje się opowiedzieć od początku do końca. Autorka nie przedstawia historii – raczej kolekcjonuje drobne zdarzenia, zdaje relacje z tego co w biegu między jednym a drugim miejscem zaobserwowała. Nie analizuje, bo każda analiza jest wtórna w stosunku do samego doświadczania. Autorka tymczasem opowiada właśnie o swoim doświadczaniu świata. Dlatego być może utwory w tomie Na kocich łapach sprawiają wrażenie, jakby ich kolejność była zupełnie przypadkowa.

    Modliła się
    do pustej strzykawki
    kłaniała
    handlarzom kompotu

    – czytamy w wierszu Wyznanie. Na tej samej stronie, tuż obok znajdziemy wiersz, rozpoczynający się od sceny jakby z zupełnie innego porządku:

    Jezus ze ściany
    podniósł oczy
    w geście przebaczenia

    Na tejże samej stronie w smutnym erotyku informuje nas poetka: „nasze cienie przestały się spotykać”. Tak jest w całej książce. Miarczyńska zestawia z sobą relacje z własnych sukcesów czy porażek miłosnych i erotycznych (Tatuaż), fantazje snute na filmowych scenariuszach (Noc z Harrisonem Fordem) i dostrzeżone kątem oka obyczajowe obrazki (Wyznanie, Pożar, Punk, Julia). Przerzucając kolejne strony można odnieść wrażenie, że doświadcza się czegoś podobnego jak przy „przerzucaniu” kanałów telewizyjnych. Atakują nas obrazy, które łączy tylko osoba oglądającego. W większości wierszy autorka wykorzystuje te gotowe obrazy, zestawia je z sobą, tworząc swoisty kolaż. Czy może jeszcze inaczej – używa ich jak znaków pisma obrazkowego. I tak np. „łóżko” oznacza miłość zmysłową, „kartki z kalendarza” – mijający czas, przeglądanie starych zdjęć – tęsknotę i nostalgię, „muzyka czarnych jazzmanów” rozpasanie, „skórzana kurtka” – bunt. Znajdziemy ich zresztą jeszcze wiele. Świat rozpisany na te znaki jest jak partytura do utworu muzycznego – mówi o muzyce, ale nią nie jest, wymaga odczytania i zinterpretowania.
    Nawet kiedy autorka pozwala swej wyobraźni na więcej swobody i rezygnuje ze stenotypowego zapisu faktów, kiedy to powstają wiersze takie jak choćby: List do Ginsberga, Malarz, Spotkanie z Salvadorem Dali, *** (Mój anioł) czy *** (Zaczynasz od początku), które szczególnie mocno wyróżniają się na tle pozostałych – nadal maluje obrazki, nie obrazy.
    Wiersz o incipicie: „Zaczynasz od początku” to utwór tyleż o (s)twórcy ile o samym (s)tworzeniu. Początkowo wizja powstawania dzieła jest wyjątkowo spójna i harmonijna. Pokazuje je Miarczyńska krok po kroku: od mechanicznego konstruowania podstawy, na której oprze się tkanka bardziej subtelna, właściwe stworzenie:

    Zaczynasz od początku
    od gwoździa
    deski
    muśnięcia pędzla

    przez tworzenie misternej kompozycji:

    Układasz naturę
    odpowiednio do światła
    z kobietą w tle
    lub na pierwszym planie

    aż po właściwy dobór kolorów:

    w zależności
    od pory roku
    mieszasz farby
    na ziemi
    i niebie

    Stwórca wydaje się mieć pełną kontrolę nad procesem kreacyjnym, wszystko ma swoje miejsce w wielkim planie stworzenia. Z tej perspektywy nie widać moralnych dylematów ani ludzkich tragedii. Ale i to jest złudzeniem. Coś się z tej pięknej wizji wymyka, wyłazi niechciane, coś nie pasuje – ciemna plama na świetlistym tle nieba – „ktoś gra o swój los”. Czyjeś życie być może wisi na włosku, jakaś tragedia rozgrywa się właśnie w tym pięknym obrazie. Tego nie było w planie – sugeruje autorka – to burzy spokojne piękno dzieła. I nagle dzieło przestaje być doskonałe, rozpada się na kawałki – na kolory, kształty, na pierwszy plan i tło, niebo i ziemię, na to co widać i co jest ukryte. I świat znów, jak w całym tomie, okazuje się być zbudowany ze strzępków, kawałków.
    Podobnie jest w Liście do Ginsberga. Pierwsze spojrzenie – na wschód – wydaje się otwierać jakąś szeroką perspektywę, bezkresne przestrzenie, ale już za chwilę czytelnik orientuje się, że nie jest to ten Wschód pisany z wielkiej litery, obrośnięty znaczeniami. „Towarowy” wiezie bohatera do skwarnego, dusznego Meksyku. Im dłużej trwa ta podróż, tym bardziej czujemy, jak beztroska zmienia się w radosne oszołomienie. Karnawał, ten czas zawieszenia sztywnych reguł, zasad i konwenansów, obejmuje i wciąga bohatera i czytelnika. A wszystko spowija delikatna, ledwie wyczuwalna aura zepsucia:

    Kwiat rozkwita w ustach
    dziewczyny podciągają suknie

    – czytamy. Czy to jeszcze taniec, a może niewinny flirt, czy już coś więcej? Senne, pijane, jakby odrealnione obrazki, takie jak w dwuwierszu:

    przeżyłem sen
    zatopiony w ciele mulatki

    sąsiadują z aż nazbyt konkretnymi, szczegółowymi opisami, np. gdy bohater pojawia się z ogromnym cygarem w towarzystwie przyjaciela o białych zębach. Wszystko to jakby przesuwa się przed oczyma oglądającego, nabierając prędkości. Temperatura uczuć wzrasta, ciśnienie rozsadza tekst od wewnątrz, a bohatera popycha w dalszą drogę:

    Teraz mknę przed siebie
    zachwyt przygryza usta

    – czytamy. Radość i świeżość, bijące z tej opowieści zakłóca na chwilę ukradkowe spojrzenie za siebie, chwila zadumy czy tęsknoty:

    tylko Ciebie mi brak
    objętego skrzydłem szlafroka

    – mówi bohater. A jednak, naprawdę realny pozostaje jedynie ruch. Ten ciąg oderwanych od siebie obrazków-zdarzeń składa się na opowieść o podróży bez celu, A jest to ten rodzaj podróży, który zdaje się interesować autorkę szczególnie mocno. Tym bardziej że, jak deklaruje, traktuje swe życie właśnie jak taką podróż, a wiele z jej wierszy jest zapisem wrażeń zebranych w jej trakcie. List do Ginsberga jest najlepszym z tego rodzaju utworów. Może dlatego, że zamiast puenty poszukuje autorka koloru i kształtu, który porwie czytelnika w tę drogę. W ogóle talent Miarczyńskiej objawia się wszędzie tam, gdzie nie stara się ona znaleźć sensu i harmonii, ale pokazuje świat w strzępach, oderwanych od siebie obrazkach, składających się na jakąś nieogarnioną całość.
    Niestety, wiele odbierają jej tekstom drobne potknięcia językowe, np. w bardzo dobrym Spotkaniu z Salvadorem Dali czytamy o filiżance „expresso” zamiast „espresso” zaś w wierszu poniekąd tytułowym (choć bez tytułu), o incipicie „na kocich łapach” pojawia się słowo „Dessa” zamiast „Desa”. Zdarzają się także pewne niejasności – w wierszu Tęsknota wyobraźnia karmiona jest okruchami, jednak nie wiemy czego, w innym utworze przeczytamy zaś:

    a mojej myśli jaskółki
    przy Tobie
    poprzez ten wiatr rzucane
    niby latawce
    zaczepiają o dachy

    nie dowiadujemy się jednak czy to one się zaczepiają i czym, czy ewentualnie co zaczepiają… Mimo tych uchybień jestem przekonana, że nieco więcej uwagi poświęconej językowi i kwestiom edytorskim zaowocuje w przyszłości ciekawym kolejnym tomem, zwłaszcza jeśli autorka zechciałaby umieścić w nim więcej utworów tej klasy, co choćby List do Ginsberga, nawet za cenę ograniczenia ilości tekstów.

     

     

  • Recenzje

    Spektakl literacko-muzyczny „Miłością zalepiam dziury w niebie” na podstawie tomiku „Na kocich łapach” (11 kwietnia 2008 r Kraków)

    Myślę że dzisiejszy wieczorek należy zaliczyć do udanych. Dla mnie szczególnie cenna była polisensoryczność przekazu: synteza słowa, dźwięku, ruchu scenicznego i rekwizytów oraz fotografii i malarstwa w charakterze dekoracji. Czyli po prostu spektakl.
    Podobało mi się też to, że twój tomik (wbrew pozorom) nie jest taki „cukierkowy” na jaki się zapowiadał sądząc z tytułu. Może to i świat oczami dziecka, ale na szczęście pamiętasz, że dzieci nie są ślepe, że dostrzegają także ciemne strony podwórka…
    Chętnie podsunęłabym go do recenzji komuś na Kole Młodych, ale musiałabyś się wtedy poświecić i przybyć do Krakowa w konkretny poniedziałek na 18.00.

    A teraz koniec głaskania po głowie, schodzimy na ziemię:
    Rozumiem, że to twój debiut i że tym razem z ekshibicjonistycznym zaufaniem poddałaś się pomysłom reżyserki spektaklu. Ale jeśli wolno mi wyrazić swoje skromne zdanie, choć znamy się jeszcze krótko i mało, stwierdzę, że według mnie niezbyt szczęśliwym jest zestawienie poetów-klasyków minionych epok ze współczesną nam Kasią Miarczyńską. Asnyk i jemu podobni oczywiście wielkimi poetami byli i tacy już pozostaną (zakonserwowani w swoich gablotkach). Jednak z całym szacunkiem dla klasyków, ich teksty zestawione z twoimi, w ustach tych młodych ludzi brzmiały sztucznie, nienaturalnie, drętwo, wręcz pretensjonalnie… Za to twoje wiersze w ich wykonaniu brzmiały świetnie, może jeszcze zbyt dojrzałe były jak dla nich, ale to już ten język, język epoki, w której wszyscy żyjemy, nie odległego XIX wieku. Wiem, że chcąc stworzyć spektakl należało uzupełnić kwestie męskie, piszesz przecież jako kobieta, i głównie temu służyły „protezy” – teksty klasyków. Ale przecież można dogadać się z jakimś fajnym współczesnym poetą i razem stworzyć ciekawy spektakl, hę?

    To oczywiście tylko sugestie, nie musisz się z nimi w pełni zgadzać. Tak czy inaczej nie mam w zwyczaju ani mówić czegoś innego niż myślę, ani też obgadywać nikogo za jego plecami, zatem napisałam otwarcie co myślę. (Tak to już jest, że jedni właśnie za to mnie lubią, inni za to samo-wręcz przeciwnie ;-O

    Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu inspiracji!

    Agnieszka Żuchowska-Arent     (11 kwietnia 2008 Kraków)

  • Recenzje

    Poezja, która się skrada

    Na mój stół recenzencki trafił debiut książkowy Katarzyny Miarczyńskiej. W notce biograficznej przeczytałem: „Katarzyna Miarczyńska urodziła się złocistą jesienią 1973 roku i dlatego lubi zatapiać stopy w liściach i moknąć w deszczu”. Konsekwencje takiego romantycznego zachowania można znaleźć wewnątrz tomu Na kocich łapach, lecz twórczyni okazała się bardziej żarłoczna i skomplikowana, co właściwie zapowiadał sam tytuł.
    Pragnę już na wstępie podkreślić oryginalny projekt typograficzny książki; na stronach parzystych umieszczono rysunki Iwony Wojnar-Kudaciak, obok, na nieparzystych – wiersze w ilości od jednego do pięciu, z których część została wydrukowana pod kątem, ukosem, obrócona o 90 stopni. Stronice literackie stały się czymś w rodzaju plansz z naklejonymi utworami. Z uwagi na brak paginacji dla oznaczenia lokalizacji cytatów podaję numer karty tekstowej (od 1 do 20, dalej K1-K20).
    Początkowe liryki składają się na introdukcję genetyczną. W Życiorysie (K1) bohaterka mówi o sobie – maturzystce: „we mnie mieszkało / dziecko z pokoju na piętrze” (K1). Tekst można rozpatrywać jako zwykłe przypomnienie, choć czas przeszły czasownika „mieszkać” obraca się na naszych oczach w teraźniejszość. Budynek rodzinny podmiotu lirycznego posiadał „okna wychodzące / na śmietnik”, a wyrósł w środku „betonowej dżungli”. Brzydotę łagodzi nieco ptak: „kulawy wróbel / spija marzenia” (K1). Jest więc kilka wierszy mogących śmiało pretendować do miana obrazków rozsypującej się rzeczywistości. Interesująco, bo paradoksalnie brzmi Makatka (K4), gdzie autorka zastosowała leksykę zintensyfikowanego rozbicia w stosunku do drobiazgów z tytułowej tkaniny (dysonans: delikatna makatka – trzask niszczonej materii):

    „połamały się płoty […]
    kot okulał […]
    rozbita miska […]
    nic nie pozostało
    oprócz drzewa
    ze złamaną nogą” (K4).

    Inwentaryzacja przedmiotów powinna również objąć spis z Choroby (K5):

    „wyszczerbił się płot
    drzwi wypaczyły
    krzesłom wygięło nogi […]
    coraz więcej […]
    przewróconych kubków
    rozbitych szklanek” (K5).

    W jednym z utworów mamy „pijany dom”, gdzie „pustka / zielonym okiem / mruga” (K2). W ogóle wiwisekcja życia pod piórem i w analizie Katarzyny Miarczyńskiej na początku zbioru jest minorowa, szara, nawet wtedy, gdy narratorka wyznaje wartości humanistyczne: „wierzę w Ciebie człowieku – / rodzisz się w bólach / jesteś kruchy” (K3). Los homo sapiens wydaje się wypełniony strachem, dreszczami i brakiem oparcia. Krzyk zostaje bez odpowiedzi, jednostka gubi się wśród codziennych spraw toczonych przez obojętnych wobec siebie person, istot bladych, wyjałowionych z odruchów i współczucia.
    Powyższy wizerunek poetyckiego świata Katarzyny Miarczyńskiej to tylko połowa prawdy. Większą część tomu wypełniają bowiem erotyki, buchające namiętnością, żarem: „A może to drapieżne / poszukiwanie siebie w tobie” (K11), „czasami widzę się / wchodzącą w Ciebie porankiem” (K12), „księżyce ciał zaszły za siebie” (K13). Poszczególne liryki zdradzają tajemnice alkowy, choć ta nie wydaje się specjalnie zabezpieczona przed wścibskim okiem..
    Obszar fizycznej miłości wyznaczono precyzyjnie: „między linią ust / a czubkiem palców u nogi” (K7); w innym miejscu terytorium ograniczono perspektywą dolną: „od gąszczu włosów / po najczulszą stopę” (K17). Oczywiście, druga z interpretacji będzie widziała w tekście powiększenie areału sensualistycznego: od ust do włosów na głowie. Wolę jednak skojarzyć moje pierwsze odczytanie z metaforą „muszla pożądania” (K14). Dotyk (K8) wskazuje na pieszczoty, jakimi obdarowują się kochankowie, przy czym narrator zdaje się zmienić kompetencję dwupłciową, przyjmując optykę męską. Ciekawiej byłoby jednak odczytać Dotyk w kategorii auto-, samo-, upajania się własną fizycznością. W liryce miłosnej często pojawia się motyw przeniknięcia kobiety zapachem „Jego”, stanowiący znak oddania, swoisty Tatuaż (K9):

    „Po tamtej nocy
    nie mogę Cię zmyć
    wszedłeś pod skórę
    pumeks nie pomaga” (K9).

    Dziewczyna nasącza się aktem fizycznej bliskości i słodką tyranią partnera:

    „nie mogę uciec
    od strzelistości Twoich palców
    zachłannego języka
    wciśniętego w muszlę ucha” (K13).

    Pragnę zwrócić uwagę na tekst o incipcie ***(kontenery utyły od śmieci) (K3), rozwijający zasygnalizowany już wątek odpadów; przede wszystkim autorka wprowadza figurę kota (który „przytula się / do trzepaka”), zwłaszcza zaś „jednookiej lalki”. Te dwie formy istnienia zdają się odzwierciedlać stan emocjonalny i naturę podmiotu lirycznego, tym bardziej że: „lalka wciąż płacze / rozebrana ze złudzeń”. Tytułowy okolicznik sposobu „na kocich łapach” doczekał się wyjaśnienia w skradającej się femme fatale, pannie demonicznej. Podkreślmy, iż przez karty graficzne przechodzi postać półkobiety-półkota. Zresztą bohaterka ma zdolności kameleonowe, bywa nie tylko „jednoooką lalką”, kocicą, ale również jaszczurką uciekającą przed zalotnikiem i syreną wodzącą na pokuszenie. Tę wielopostaciowość ogłasza podmiot liryczny wprost: „Ja kobietą o wielu życiorysach” (K13). Zwierzęce konteksty po raz wtóry dowodzą, iż niewiasta jest poddana rygorom i obsesjom natury. Warto dodać, iż na stronicy sąsiadującej z kartą 11 znajduje się rysunek pokazujący zasłonkę (zapewne z łazienki), na której nabrzmiewają piersi. Z samej karty zaś wypiszmy komentarz a propos: „Po zachodzie / ubywamy z ciał / Szafa pełna skór / na tysiące okazji” (K11), a z miejsca dalszego dwuwers: „uniesiona pierś firanki / zapraszająco faluje” (K15).

    Chcąc spiąć tę część analizy z początkową partią niniejszej recenzji, dodam, iż dochodzi też to rozpadu uczucia między partnerami:

    „nasze cienie przestały się spotykać
    tak blisko do nieznajomości […]
    a serce tyka powieszone na ścianie” (K4).
    Kobieta „spaliła wspomnienia / […]
    Zabiła marzenia” (K3); współczesna Julia „nie wierzy w miłość” (K6).

    Ten straceńczy gest musiał być wykonany przez osobę dotkniętą, zranioną, nie mającą siły na dalsze zmaganie się z fałszem i złem.
    Polecam lekturę Na kocich łapach Katarzyny Miarczyńskiej. Liryki powoli, lecz stanowczo zakradają się do naszych myśli.

    Arkadiusz Frania     (28 kwietnia 2008 Częstochowa)

  • Recenzje

    Postscriptum Anny Kajtochowej

    „ Na kocich łapach” to tomik przewrotny, chociaż pozornie nic na to nie wskazuje. Przewrotny, bo z jednej strony przedstawia wszystkie niuanse miłosnych zdarzeń, a z drugiej – ich zmienność w czasie i przestrzeni. Przestrzeni w zasadzie ciasnej, tylko od dłoni do dłoni – przywołując słowa innego poety. Ale faktycznie i te rozmiary są nie do oznaczenia, nie do zamknięcia ani otwarcia. Rozległe jak ocean- i jak jego wzburzone wody- niespokojne.

    Na pozór wszystko co „ona i on” czyli co dzieje się między dwojgiem- rozgrywa się głównie w niej: „Modlę się/ do czekającego mężczyzny/ który zabierze mnie/ w nieznane/ gdzie wszystko może się zdarzyć/ między linią ust/ a czubkiem palców/ u nogi”. Zwierzenia z pamiętnika przeżyć intymnych zaczyna bohaterka liryczna od stawiania pytań samej sobie, tak zaskoczona jest na początku samym zjawiskiem. „A może to drapieżne/ poszukiwanie siebie w tobie/ wszczepianie się w skręty włosów/ i przyzywanie deszczu/ to tylko czary?// A może wargi na wargach/ oddech z oddechem/ jednym zaklęciem?” kiedy: „ strzępki słów/ opadają z ubraniem”? A może chodzi o marzenie? „Chciałabym dostać różę/ od chłopaka/

    z cukierni/ on uśmiechy/ zamienia w eklerki/ babki/ a może ptysie//miłość wpisuje/ w piernikowe serce/ czasem upiecze tort/ osłodzi samotność/ rurką z kremem albo pączkiem// Czy trzeba więcej?”

    Czyli wybór między czymś konkretnym, namacalnym a czymś, co się ukrywa za nieznanym, nie do ogarnięcia, ale też chyba nie do zdobycia.

    W zasadzie pierwsza część tomiku rozgrywa się- może nawet bezwiednie- w próbach zdefiniowania nienazwanego/ przypuszczalnie nawet nie do nazwania/ a materialnym wymiarem czegoś, co nazywamy miłością. Do końca nie widzimy tu precyzji i chyba jej nie poznamy. Bo jak zdefiniować miłość? Ilu specjalistów, biegłych w psychologii, tyle uczonych definicji. Ilu ludzi, tyle doznań zwykle niedookreślonych, często znamiennych do czasów, w których przyszło im żyć. Niekiedy tradycyjnych, innym razem modnych, zazwyczaj uznanych albo i nie. W tej gmatwaninie podmiot stara się myśleć jasno, idzie- jak się zwykło mówić- za ciosem. A miłości bywają różnorakie. I ta- z cukiernikiem w tle, i tamta” z młodym brunetem w pokoju gorącym muzyką czarnych jazzmanów”, w którym „strzępki słów opadają

    z ubraniem”. I ta nad morzem, gdzie najbardziej przeżywanym dotykiem jest piasek. Czyżby ten piasek był symboliczny?

    Bowiem podmiot tej poezji to kobieta na wskroś współczesna i nowoczesna. Taka, która żyje w pociągu z chwili na chwilę, niepewna jutra, niepewna pracy, zawieszona w przestrzeni między marzeniem o stabilizacji, stałej pozycji rodzinnej, zawodowej, pewną przyszłością a sytuacją osoby rzuconej w przestrzeń czasu, nie znającej dnia ani godziny tak w związkach osobistych jak i społecznych.

    Podmiot dostrzega wszystko: i rwące się układy rodzinne i upadek autorytetów/xxx/ ten anioł/, porzucone ideologie/ Odpowiadając na wiersz Agnieszki Nowak pt”A gdyby Jezus była kobietą”/,wreszcie niepewność socjalną i społeczną. Jest na to uwrażliwiony, chociaż nie przedstawia żadnych recept ani w jednym ani w drugim wypadku.

    Faktem jest, że w trakcie swych zwierzeń intymnych dostrzega sprawy społeczne i wyraża je z całą bezpośredniością choćby w tym fragmencie miejskiego pejzażu” kontenery utyły od śmieci/ kot przytula się/ do trzepaka/ jednooka lalka/ stoi na murku/ kontener/ ma nieziemski apetyt/ tylko lalka wciąż płacze/ rozebrana ze złudzeń”. Albo, co jest nawet silniejsze, bo też bardziej skomplikowaną sytuację psychologiczną przedstawia: „Mój sąsiad zwymiotował/ ideały na schodach/ wyglądały/ jak porzucone kochanki/ przechodzili ludzie/ kopali je/ zbiegały dzieci/ pluły/ szedł listonosz/ i nic/ kurczyły się// sąsiad/ powiesił się// na włosie bezsilności”.

    Psychologia jest mocną stroną tomiku „Na kocich łapach”. Widać to nie tylko w wierszach erotycznych, w których znalazła się cała gama uczucia rozpoczętego, przeżywającego kryzys, a potem rozstanie i nawiązującego do początków następnej fascynacji, także we wplątywanych w żywą tkankę epopei miłosnej- kronikarskich zapisków z wypadków codziennych. O położeniu bezrobotnych, samotności opuszczanych partnerów, sytuacji narkomanów, dzieci czekających na czułość i opiekę. Słowem: podmiot jest wrażliwy nie tylko na to, co zdarza się nam w życiowej wędrówce raz wcześniej, raz później, ale również na to, czym żyją miliony tu i teraz.

    Co prawda te wydarzenia i sytuacje nie dominują w tomie, ale widać wyraźnie jak splatają się z życiem osobistym podmiotu, jak wpływają na jego doznania, jak kształtują jego stosunek do świata. Jak uczą go dystansu do przeżyć własnych tak bardzo utwierdzonych w marzeniach, oczarowaniach, dostępnych tylko komuś, kto jednocześnie bardzo kocha życie i bacznie obserwuje jego rozliczne meandry. To znamienne dla bohaterki- zawsze stara się być z kimś: z nim, bliskimi i dalekimi przyjaciółmi, wreszcie z niezawodnym aniołem stróżem.

    Bacznie śledzi ludzkie przypadłości i przygody, stara się oceniać je życzliwie i z dystansem, koniecznym w wypadku oddania się miłości. To wymaga odosobnienia i intymności. Podmiot zabezpiecza je kulturą i powtórzmy za Herbertem- smakiem. Stroni od opisu ostrych, biologicznych stanów, pozostaje z dala od szokowania słownictwem i sytuacjami, które bulwersują. To cenna zaleta książki.

    Autorka stosuje proste środki artystyczne: zwięzłą, surową metaforę, celną puentę, logikę i przejrzystość kompozycji. Jak zaznaczyłam, do wywodów osobistych wprowadza wątki ogólne: kulturowe, filozoficzne, odniesienia ideowe. Sumując, mamy do czynienia z pięknym hymnem na cześć miłości i rodzajów jej stadiów. Czytając, napotykamy jakby na seans filmowy, w którym- jak na taśmie- przewijają się poszczególne sceny, fragmenty, zmiany uczuć z miłością związanych: zauroczenia, tęsknoty, niepewności, entuzjazmu, zwątpienia, powolnego przemijania.

    Podmiot wystrzega się skrajności. I wszystko, co z miłością związane, przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza: radością na początku, melancholią na końcu. Na zakończenie przywołuje miłość nadmorską- osadzoną w kontekście przyrodniczym. Morze i piasek- w nim bohaterka liryczna znajduje natchnienie, uspokojenie i radość spełnienia. W takich warunkach, jakie zaoferowało jej życie.

    To piękna karta w życiu podmiotu. Piękna i pogodna jak lato i tak je przyjmuje jako dar życia. Ta, która jak wyznaje- urodziła się „złocistą jesienią”. Oby jej na zawsze towarzyszyło lato! Ciepłe i bezpieczne!

    Anna Kajtochowa        ( Kraków,  czerwiec 2007)