|
powrót
do strony głównej

5 marca
2016 r. |

|
powrót
do strony głównej

POEZJA
KOCHA MUZYKĘ
W ostatni piątek kwietnia, klub Stara Kotłownia, wypełnił się sympatykami
poezji Katarzyny Miarczyńskiej.
Strofom wierszy, czytanym przez autorkę, towarzyszyły ballady śpiewane przez
Piotra Kłeczka.
Licznie zebranych tradycyjnie powitała ciepło Jolanta Kupiec – prezes Grupy
Twórczej CUMULUS.To właśnie miejsce ukochali poeci z CUMULUSA,
wyznaczając sobie spotkania w piątkowe popołudnia. Wierszom zawsze towarzyszy
muzyka, bo jest ona bardzo kompatybilna z poezją, jest jej dopełnieniem i miłością.
Tak też było i tym razem. Liryczne wiersze Katarzyny Miarczyńskiej, muzyką,
głównie Jaromira Nohavicy, przeplatał
Piotr Kłeczek – chrzanowski pieśniarz i gitarzysta. Katarzyna Miarczyńska,
jak pisze o sobie, urodziła się złocistą jesienią i dlatego lubi zatapiać
stopy w liściach i moknąć w deszczu. Jest kobietą w podróży między ludźmi,
pracą a miejscowościami. Wciąż potrafi się zachwycać. Jej wiersze są
bardzo liryczne, dotykają spraw bardzo osobistych, wręcz intymnych, nie
stroni także od tematyki społecznej, wyrażając poetycko swój bunt przeciwko
niesprawiedliwości świata. Jest absolwentką na WSP TWP w Warszawie i
podyplomowego Studium Logopedii i Glottodydaktyki w Katowicach. Czasami udaje się
jej pracować, ostatnio nawet intensywnie i bez przerw w przedszkolu. Jest
laureatką wielu konkursów poetyckich, jej wiersze znalazły się w kilkunastu
antologiach i czasopismach literackich. W 2007 roku wydała tomik poetycki „Na
kocich łapach”, nakładem MOKSiR Chrzanów.
Natomiast Piotr Kłeczek od 1989 roku związany jest z Klubem Pod Jaszczurami w
Krakowie. Występował w recitalach m.in. z Leszkiem Wójtowiczem, Marcinem Dańcem.
Jest także inicjatorem spektakli teatralnych opartych na tekstach poetyckich.
To także autor tekstów, kompozytor, miłośnik grzybobrania, żeglarstwa,
nurkowania oraz surfcastingu.
Laureat ogólnopolskich festiwali:
- XVI Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki "Amor sprawił" (2008),
- III nagroda XVII Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki "Jastrzębskie śpiewania"
(2009)
- wyróżnienieXVIII Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki "Jastrzębskie śpiewania"
(2010)
- III nagrodaXX Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki "Kwiaty na
kamieniach" (2011) – wyróżnienie.
Po
sporej dawce wierszy i muzyki przyszedł czas na gratulacje i kwiaty.
Wielbiciele poezji Katarzyny Miarczyńskiej i talentu muzycznego Piotra Kłeczka
ustawili się w długiej kolejce, by podziękować za spotkanie.
MOKSiR Chrzanów . 24.04.2015r
Tekst: Antoni Dobrowolski
powrót
do strony głównej
Listopadowa
POEZJA I MUZYKA W OGRODZIE
Nie sądziłem,
że późna mglista sobota 24 listopada 2012 roku wniesie do pomieszczeń Ogrodu
Botanicznego, aż tak wiele niespodzianek dla fanów poezji. Gośćmi VIOLETTY
ZYGMUNT prowadzącej spotkanie, która przygotowała piękną scenografię tej
imprezy była poetka z Chrzanowa KATARZYNA MIARCZYŃSKA, a towarzyszył jej
tworząc wspaniałą oprawę muzyczną PIOTR KŁECZEK. Czytelnik zapewne chciałby
wiedzieć kim jest poetka – prywatnie jest absolwentką pedagogiki na WSP, a
także otrzymała dyplom z logopedii i glottodydaktyki. Doświadczenia i pasje
życiowe zbierała pracując w internacie, szkole, przedszkolach. Piotr Kłeczek
wyrastał w atmosferze muzycznych dokonań w Klubie Pod Jaszczurami. Te odrębne
dwa duchy spotkały się zapewne czas jakiś temu tworząc tandem niemal doskonały.
Katarzyna wydała dotąd jedną książkę „Na kocich łapach”, chociaż jej
utwory znaleźć można w kilku antologiach. Pisze wiersze także dla dzieci.
Wiersze zaprezentowane słuchaczom ze wspomnianego tomu – można, określić
jako miłosne perypetie i zdarzenia pełne ciepła i liryzmu. W tej książeczce
trwa jakby nieustanne poszukiwanie istoty samej miłości, próba jej
zdefiniowania. Jest to także próba umiejscowienia tego uczucia w przestrzeni
ludzkiego bytu. Znać w tej poezji bogactwo warsztatowe, zgrzebność, powiedzieć
nawet można oschłość ale i celność sentencji, pointy co czyni tę poezję
czystą, nie koturnową i przejrzystą. Poetka świadoma swojego warsztatu
ubogaca utwory wątkami kulturowymi, religijnymi i mądrością życiową. A jej
partner Piotr Kłeczek - okazał się być niezwykle skromnym artysta, ale tylko
z wyglądu. Zaskoczył słuchaczy bogactwem interpretacji czeskiego pieśniarza
Jaromira Nohavicy, w którego utworami jest najwyraźniej zauroczony. Tłumaczy
je, adoptuje dla polskiego słuchacza i upowszechnia. Najlepszym tu przykładem
może być utwór Jaromira Nohavicy „Kiedy odwalę kitę”, ale są i inne piękne,
liryczne jak chociażby Sarajewo. W tej bogatej ofercie Piotra Kłeczka znalazła
się pieśń ludowa z Moraw, Legenda o Świętej Dorocie, a także śliczna
piosenka o Jędrzeju Wowro niepiśmiennym rolniku z Gorzenia Dolnego koło
Wadowic, ludowego rzeźbiarza z okresu międzywojennego, który rzeźbił
postaci świętych i pokrywał je polichromią. Jedną ze swoich rzeźb
(Chrystusa Frasobliwego) podarował podczas dożynek w Spale w 1935 r prezydentowi
Mościckiemu. Właśnie o tej rzeźbie był ten śliczny utwór. Dla słuchaczy,
którzy chętnie zabierali głos na bis Piotr Kłeczek wykonał dwie znakomite
piosenki „Krecik” , a także o kiepskim adwokacie i tęsknocie do "wypasania
krówki”. Utwory dowcipne, zabawne, dodały uroku miłej imprezie. Poetka także
bisowała, sprawiając radość obecnym, choćby przypomnieniem rodzin i osób,
którym zawdzięczała pierwsze poetyckie doświadczenia – choćby Annie
Kajtochowej. W podsumowaniu Violety Zygmunt znalazł się apel do poetki by nie
zwlekała z publikacjami następnych książek.
Relacja:
Jan Gil
powrót
do strony głównej

15
września 2012 r.
WIERSZOWISKO
Józef
Baran
Katarzyna
Miarczyńska, poetka z Chrzanowa, przysłała mi list z wierszami. Najpierw
list. Oto fragmencik:
"Smakowanie
zapachów budzących się kwiatów, witanie powracających ptaków i
obserwowanie przez okno modraszek przysiadających na śliwie. Zapach ogniska po
wyprawie rowerowej i kiełbasek smażonych na patyku... To wszystko bliższe mi
jest niż blokowiskowy gwar i pustka czterech ścian w roli głównej z
telewizorem. (...) Dlatego uciekam, gdy tylko czas pozwala w przyrodę, jadę do
Puszczy Dulowskiej. (...)"
Ja
też, gdy się da, uciekam z Krakowa do Borzęcina...
Z
przysłanych wierszy najbardziej spodobały mi się "wspominkowe" o
babci i dziadku. Mają klimat, ciepło, są po prostu bezpretensjonalne i
poetyckie w dobrym tego słowa znaczeniu.
KATARZYNA
MIARCZYŃSKA
POŻÓŁKŁA
FOTOGRAFIA
nieśmiały
uśmiech w bzach
chowała
moja babcia
dziadek
w mundurze wojskowym
wyglądał
poważnie
kochali
się zwyczajnie
cynamon
świątecznych dni
codzienna
kawa
kuchenny
stół
osobny
świat
rozkwitał
w porze obiadu
działkowy
raj Huty
dorodne
śliwki i gruszki
maciejka
pachniała muzyką
graną
przez świerszcze
miłość
zwyczajnych ludzi
z
kryształowej cukiernicy
podjadaliśmy
kostki
została
pamięć
i
siła by żyć...
|
Z
BIEGIEM LAT
Babcia
gotowała najlepszą zalewajkę
Wujek
przychodził na miętówki
Opowiadał
różne historie
Kuchnia
jak teatr
Wesołe
garnki podskakiwały na piecu
Ogień
buzował
Ciepłem
słów
Sąsiadka
pożyczała sól
Uczyła
robić na drutach
Sąsiad
strugał zwierzątka z drewna
Miejsca
starczało dla każdego
Patrzą
na nas
Niebiański
obrus podrywa wiatr
Miłości
poprzeczka
Podniesiona
wysoko
Czeka
na nowych mistrzów
|
powrót
do strony głównej
„Serduszkowy
wiersz”
werdykt jury XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego
Rabka-Zdrój – 15.02.2010
„Habibi” nagradzam za wiersz
„Z tamtych lat”, który po tym, co opisane wyżej, przywraca uczuciom właściwą
im godność. To ciche westchnienie do działkowego raju Nowej Huty, do uśmiechu
babci skrytej za krzakiem bzu, do powagi dziadka w mundurze, do zwykłych obrządków
dnia i cynamonowego zapachu świąt. Oto domowe ciepło dzieciństwa, wychwalane
nawet przez wieszcza Adama! Absolutna szczerość i prostota tego wspomnienia
jest największym walorem utworu „Habibi”.
Ewa Owsiany
powrót
do strony głównej

WIERSZOWISKO SOBOTA, 13 CZERWCA
2009
(pod redakcją
Józefa Barana)
Co jakiś
czas poezję rozbiera się ze skrzydeł, z krępujących gorsetów, z cacek i świecidełek
metafor, żeby znów zaczęła żyć, oddychać.
Tak czynią zawsze „nowi” poeci, gdy
„stare formy” -ich zdaniem-się zużywają. Po pięknoduchowskich ,
nastrojowych metaforach młodopolskich przyszedł czas na futurystów,
awangardystów i wszelkie –izmy. Po okresie socrealistycznego lakiernictwa
pojawili się poeci turpizmu, codzienności (Bursa, Białoszewski, Grochowiak).
Antypoezja
jest też odmianą poezji, antyestetyzm jest też odmianą estetyzmu; próbą
rozbicia tego, co skostniałe, martwe i dotarcia znowu do prawdy.
Po przełomie politycznym (w
latach90.)z podobnym programem: antypoezji, antyestetyzmu wystąpili twórcy
„Brulionu”, pokolenie Świetlickiego, które zbuntowało się przeciw
nadmiernemu upolitycznieniu liryki przez Nową Falę.
Katarzyna Miarczyńska,
przedszkolanka z zawodu, dzieląca swoje życie pomiędzy Chrzanów i Kraków-
jest raczej poetką „ brulionowego” nurtu. Bliższe jej nagie, białe
wiersze: Bursy, Białoszewskiego, Różewicza, Wojaczka, Świetlickiego od
poezji Miłosza, Herberta, ks.Twardowskiego, Nowaka.
Z nadesłanego mi zbioru erotyków,
wybieram kilka, jak mi się wydaje specyficznych liryków pokazujących wyobraźnię
mało znanej autorki tomiku „na kocich łapach”.
Katarzyna
Miarczyńska
Jaszczurka
Na kamieniu
Ciepłym od komplementów
Położyłam się
Pozwalam słońcu
Całować ręce
I twarz
Chwytasz za ogon
Wymykam się
Pomiędzy palcami
Zostaje sen
Kamień zimny
Trawa drży
Jestem jaszczurką
Nie dogonisz mnie
* * *
Budujemy łóżko
Kładziemy materac
Prześcieradła ciał
Dwie głowy
Dwie nagości
Stajemy się niewolnikami serc
Rozdzieli nas świt morderca
* * *
Pochodzę z domu
O oknach wychodzących
Na śmietnik
Gdzie kulawy wróbel
Spija marzenia
Bielizna
Sercem dżungli
* * *
Siedzę na schodach
- bezdomna?
- nie, tylko brak klucza
Do ciebie
SYRENA II
Nadpływam
Muszla pożądania
Otwarta czeka
Fale twoich rąk
Zabierają mnie ze sobą
Unoszą na drugą stronę szczęścia
Przez palce
powrót
do strony głównej
STRZĘPY RZECZYWISTOŚCI - Justyna
Sułkowska - miesięcznik
literacki AKANT
Zacznijmy
od truizmu. Sposób, w jaki skonstruowany jest tom poetycki, bardzo
istotnie wpływa na to, jak jest on odbierany przez czytelnika.
Przypadkowe ułożenie wierszy wywoła wrażenie chaosu, podczas gdy
przemyślana kolejność stworzy właściwy kontekst i wydobędzie
dodatkowe znaczenia utworów.
Ale to, jakże oczywiste, stwierdzenie może czasem zaprowadzić do
niezbyt oczywistych wniosków, zwłaszcza jeśli zechcemy w tym kontekście
postawić tomik wierszy, taki jak Na kocich łapach Katarzyny Miarczyńskiej.
Przyjrzyjmy się konstrukcji tomu. Najpierw trafiamy na krótki życiorys,
odróżniony od tekstów poetyckich innym krojem pisma. Zawiera kilka
informacji o wykształceniu, literackich osiągnięciach i życiu
autorki. Mógłby on, być może nawet z pożytkiem dla spójności
tomu, znaleźć się z tyłu książki – na okładce pod zdjęciem,
tym bardziej, że pierwszy wiersz tomu nosi tytuł Życiorys i jest także
poetyckim Curriculum Vitae autorki. Na osobnej stronie, w charakterze
wstępu, stanowiłby wyraziste otwarcie, a zarazem dałby czytelnikowi
czas na wejście w świat wyobraźni poetyckiej autorki.
Zwraca uwagę sposób, w jaki Miarczyńska zdecydowała się rozmieścić
teksty i ilustracje. Lewą część rozkładówki zajmują rysunki Iwony
Wojnar-Kudaciak, prawą – teksty poetyckie. Ten układ, konsekwentnie
przestrzegany w całym tomie, sprawia, że czytelnik ma wrażenie, jakby
przedstawiano mu dwie osobne, choć tematycznie powiązane całości.
Zarówno ilustracje, jak i utwory poetyckie można, bez utraty
zasadniczego sensu, odczytywać osobno. Zupełnie inną kwestią jest układ
graficzny tekstu. Na jednej stronie znajdziemy czasem nawet pięć
wierszy, przy czym nie tworzą one kolumn. Większość została
wyjustowana do lewej, ale są i takie wiersze, które wyrównano do
prawej strony (niekoniecznie prawego marginesu!), bądź też kolumnie
tekstu nadano jakiś nietypowy kształt (tak jest m.in. w przypadku
utworu, który zamyka zbiór). A to jeszcze nie koniec atrakcji –
czytelnik znajdzie też wiersze ustawione poziomo, które należy czytać
od marginesu zewnętrznego do wewnętrznego lub od wewnętrznego do zewnętrznego,
a nawet wiersze ustawione pod kątem (w różnych kierunkach). Jeśli
dodamy do tego brak numeracji stron i brak tytułów większości utworów,
wszystko to sprawia, że w książce dość trudno się odnaleźć. Powrót
do tekstu, który zwrócił uwagę jest praktycznie niemożliwy bez
przejrzenia całości od nowa – a jest to prawie 90 wierszy! Czytelnik
przywiązany do podstawowych zasad edytorskich może uznać książkę
Miarczyńskiej za kuriozum, my jednak spróbujemy spojrzeć na nią życzliwszym
okiem. Co zapowiedziawszy, wrócę jeszcze na chwilę do przerwanego wątku.
Otóż wrażenie chaosu podkreśla jeszcze dobór wierszy ze względu na
tematykę. Także tutaj nie znajdziemy żadnego konkretnego schematu.
Wprawdzie na początku przeważają teksty o tematyce obyczajowej, na końcu
zaś utwory erotyczne czy szerzej rzecz ujmując – miłosne, ale właściwie
przewaga ta jest nieznaczna. Poza tym pojawiają się także dodatkowe
kategorie: utwory refleksyjne, autotematyczne, czy wreszcie wiersze o
nieco bardziej rozbudowanej warstwie fabularnej. Z pewnością też można
wymyślić inny sposób porządkowania utworów – inne kategorie,
pytanie tylko: czy to jest celowe? Być może bowiem wrażenie chaosu,
jakie wywołuje książka, jeśli przeczytać ją choćby i uczciwie od
deski do deski, nie jest przypadkowe.
Świat opisywany przez Miarczyńską jest pokawałkowany, nie tworzy spójnej,
logicznej całości, nie daje się opowiedzieć od początku do końca.
Autorka nie przedstawia historii – raczej kolekcjonuje drobne
zdarzenia, zdaje relacje z tego co w biegu między jednym a drugim
miejscem zaobserwowała. Nie analizuje, bo każda analiza jest wtórna w
stosunku do samego doświadczania. Autorka tymczasem opowiada właśnie
o swoim doświadczaniu świata. Dlatego być może utwory w tomie Na
kocich łapach sprawiają wrażenie, jakby ich kolejność była zupełnie
przypadkowa.
Modliła się
do pustej strzykawki
kłaniała
handlarzom kompotu
– czytamy w wierszu Wyznanie. Na tej samej stronie, tuż obok
znajdziemy wiersz, rozpoczynający się od sceny jakby z zupełnie
innego porządku:
Jezus ze ściany
podniósł oczy
w geście przebaczenia
Na tejże samej stronie w smutnym erotyku informuje nas poetka: „nasze
cienie przestały się spotykać”. Tak jest w całej książce.
Miarczyńska zestawia z sobą relacje z własnych sukcesów czy porażek
miłosnych i erotycznych (Tatuaż), fantazje snute na filmowych
scenariuszach (Noc z Harrisonem Fordem) i dostrzeżone kątem oka
obyczajowe obrazki (Wyznanie, Pożar, Punk, Julia). Przerzucając
kolejne strony można odnieść wrażenie, że doświadcza się czegoś
podobnego jak przy „przerzucaniu” kanałów telewizyjnych. Atakują
nas obrazy, które łączy tylko osoba oglądającego. W większości
wierszy autorka wykorzystuje te gotowe obrazy, zestawia je z sobą,
tworząc swoisty kolaż. Czy może jeszcze inaczej - używa ich jak znaków
pisma obrazkowego. I tak np. „łóżko” oznacza miłość zmysłową,
„kartki z kalendarza” – mijający czas, przeglądanie starych zdjęć
– tęsknotę i nostalgię, „muzyka czarnych jazzmanów”
rozpasanie, „skórzana kurtka” – bunt. Znajdziemy ich zresztą
jeszcze wiele. Świat rozpisany na te znaki jest jak partytura do utworu
muzycznego – mówi o muzyce, ale nią nie jest, wymaga odczytania i
zinterpretowania.
Nawet kiedy autorka pozwala swej wyobraźni na więcej swobody i
rezygnuje ze stenotypowego zapisu faktów, kiedy to powstają wiersze
takie jak choćby: List do Ginsberga, Malarz, Spotkanie z Salvadorem
Dali, *** (Mój anioł) czy *** (Zaczynasz od początku), które szczególnie
mocno wyróżniają się na tle pozostałych – nadal maluje obrazki,
nie obrazy.
Wiersz o incipicie: „Zaczynasz od początku” to utwór tyleż o (s)twórcy
ile o samym (s)tworzeniu. Początkowo wizja powstawania dzieła jest wyjątkowo
spójna i harmonijna. Pokazuje je Miarczyńska krok po kroku: od
mechanicznego konstruowania podstawy, na której oprze się tkanka
bardziej subtelna, właściwe stworzenie:
Zaczynasz od początku
od gwoździa
deski
muśnięcia pędzla
przez tworzenie misternej kompozycji:
Układasz naturę
odpowiednio do światła
z kobietą w tle
lub na pierwszym planie
aż po właściwy dobór kolorów:
w zależności
od pory roku
mieszasz farby
na ziemi
i niebie
Stwórca wydaje się mieć pełną kontrolę nad procesem kreacyjnym,
wszystko ma swoje miejsce w wielkim planie stworzenia. Z tej perspektywy
nie widać moralnych dylematów ani ludzkich tragedii. Ale i to jest złudzeniem.
Coś się z tej pięknej wizji wymyka, wyłazi niechciane, coś nie
pasuje – ciemna plama na świetlistym tle nieba – „ktoś gra o swój
los”. Czyjeś życie być może wisi na włosku, jakaś tragedia
rozgrywa się właśnie w tym pięknym obrazie. Tego nie było w planie
– sugeruje autorka – to burzy spokojne piękno dzieła. I nagle dzieło
przestaje być doskonałe, rozpada się na kawałki – na kolory, kształty,
na pierwszy plan i tło, niebo i ziemię, na to co widać i co jest
ukryte. I świat znów, jak w całym tomie, okazuje się być zbudowany
ze strzępków, kawałków.
Podobnie jest w Liście do Ginsberga. Pierwsze spojrzenie – na wschód
– wydaje się otwierać jakąś szeroką perspektywę, bezkresne
przestrzenie, ale już za chwilę czytelnik orientuje się, że nie jest
to ten Wschód pisany z wielkiej litery, obrośnięty znaczeniami.
„Towarowy” wiezie bohatera do skwarnego, dusznego Meksyku. Im dłużej
trwa ta podróż, tym bardziej czujemy, jak beztroska zmienia się w
radosne oszołomienie. Karnawał, ten czas zawieszenia sztywnych reguł,
zasad i konwenansów, obejmuje i wciąga bohatera i czytelnika. A
wszystko spowija delikatna, ledwie wyczuwalna aura zepsucia:
Kwiat rozkwita w ustach
dziewczyny podciągają suknie
– czytamy. Czy to jeszcze taniec, a może niewinny flirt, czy już coś
więcej? Senne, pijane, jakby odrealnione obrazki, takie jak w
dwuwierszu:
przeżyłem sen
zatopiony w ciele mulatki
sąsiadują z aż nazbyt konkretnymi, szczegółowymi opisami, np. gdy
bohater pojawia się z ogromnym cygarem w towarzystwie przyjaciela o białych
zębach. Wszystko to jakby przesuwa się przed oczyma oglądającego,
nabierając prędkości. Temperatura uczuć wzrasta, ciśnienie rozsadza
tekst od wewnątrz, a bohatera popycha w dalszą drogę:
Teraz mknę przed siebie
zachwyt przygryza usta
– czytamy. Radość i świeżość, bijące z tej opowieści zakłóca
na chwilę ukradkowe spojrzenie za siebie, chwila zadumy czy tęsknoty:
tylko Ciebie mi brak
objętego skrzydłem szlafroka
– mówi bohater. A jednak, naprawdę realny pozostaje jedynie ruch.
Ten ciąg oderwanych od siebie obrazków-zdarzeń składa się na opowieść
o podróży bez celu, A jest to ten rodzaj podróży, który zdaje się
interesować autorkę szczególnie mocno. Tym bardziej że, jak
deklaruje, traktuje swe życie właśnie jak taką podróż, a wiele z
jej wierszy jest zapisem wrażeń zebranych w jej trakcie. List do
Ginsberga jest najlepszym z tego rodzaju utworów. Może dlatego, że
zamiast puenty poszukuje autorka koloru i kształtu, który porwie
czytelnika w tę drogę. W ogóle talent Miarczyńskiej objawia się wszędzie
tam, gdzie nie stara się ona znaleźć sensu i harmonii, ale pokazuje
świat w strzępach, oderwanych od siebie obrazkach, składających się
na jakąś nieogarnioną całość.
Niestety, wiele odbierają jej tekstom drobne potknięcia językowe, np.
w bardzo dobrym Spotkaniu z Salvadorem Dali czytamy o filiżance „expresso”
zamiast „espresso” zaś w wierszu poniekąd tytułowym (choć bez
tytułu), o incipicie „na kocich łapach” pojawia się słowo „Dessa”
zamiast „Desa”. Zdarzają się także pewne niejasności – w
wierszu Tęsknota wyobraźnia karmiona jest okruchami, jednak nie wiemy
czego, w innym utworze przeczytamy zaś:
a mojej myśli jaskółki
przy Tobie
poprzez ten wiatr rzucane
niby latawce
zaczepiają o dachy
nie dowiadujemy się jednak czy to one się zaczepiają i czym, czy
ewentualnie co zaczepiają… Mimo tych uchybień jestem przekonana, że
nieco więcej uwagi poświęconej językowi i kwestiom edytorskim
zaowocuje w przyszłości ciekawym kolejnym tomem, zwłaszcza jeśli
autorka zechciałaby umieścić w nim więcej utworów tej klasy, co choćby
List do Ginsberga, nawet za cenę ograniczenia ilości tekstów.
|
powrót
do strony głównej
PORA
POEZJI
Poezja w mojej głowie
Spotkanie z Dorotą Segdą - aktorką Teatru Starego w
Krakowie (Klub Literacki w Chrzanowie)
Kasiu,
z wielką przyjemnością czytałam dziś Pani piękne wiersze... pisane krwią.
Dorota Segda (29.05.2008 Chrzanów)
powrót
do strony głównej
Spektakl
literacko-muzyczny
"Miłością zalepiam
dziury w niebie"
na podstawie tomiku "Na kocich łapach" (11 kwietnia 2008 r Kraków)
Myślę że dzisiejszy wieczorek należy zaliczyć do udanych. Dla mnie szczególnie
cenna była polisensoryczność przekazu: synteza słowa, dźwięku, ruchu
scenicznego i rekwizytów oraz fotografii i malarstwa w charakterze dekoracji.
Czyli po prostu spektakl.
Podobało mi się też to, że twój tomik (wbrew pozorom) nie jest taki
"cukierkowy" na jaki się zapowiadał sądząc z tytułu. Może to i
świat oczami dziecka, ale na szczęście pamiętasz, że dzieci nie są ślepe,
że dostrzegają także ciemne strony podwórka...
Chętnie podsunęłabym go do recenzji komuś na Kole Młodych, ale musiałabyś
się wtedy poświecić i przybyć do Krakowa w konkretny poniedziałek na 18.00.
A teraz koniec głaskania po głowie, schodzimy na ziemię:
Rozumiem, że to twój debiut i że tym razem z ekshibicjonistycznym zaufaniem
poddałaś się pomysłom reżyserki spektaklu. Ale jeśli wolno mi wyrazić
swoje skromne zdanie, choć znamy się jeszcze krótko i mało, stwierdzę, że
według mnie niezbyt szczęśliwym jest zestawienie poetów-klasyków minionych
epok ze współczesną nam Kasią Miarczyńską. Asnyk i jemu podobni oczywiście
wielkimi poetami byli i tacy już pozostaną (zakonserwowani w swoich
gablotkach). Jednak z całym szacunkiem dla klasyków, ich teksty zestawione z
twoimi, w ustach tych młodych ludzi brzmiały sztucznie, nienaturalnie, drętwo,
wręcz pretensjonalnie... Za to twoje wiersze w ich wykonaniu brzmiały świetnie,
może jeszcze zbyt dojrzałe były jak dla nich, ale to już ten język, język
epoki, w której wszyscy żyjemy, nie odległego XIX wieku. Wiem, że chcąc
stworzyć spektakl należało uzupełnić kwestie męskie, piszesz przecież jako
kobieta, i głównie temu służyły "protezy" - teksty klasyków. Ale
przecież można dogadać się z jakimś fajnym współczesnym poetą i razem
stworzyć ciekawy spektakl, hę?
To oczywiście tylko sugestie, nie musisz się z nimi w pełni zgadzać. Tak czy
inaczej nie mam w zwyczaju ani mówić czegoś innego niż myślę, ani też
obgadywać nikogo za jego plecami, zatem napisałam otwarcie co myślę. (Tak to
już jest, że jedni właśnie za to mnie lubią, inni za to samo-wręcz
przeciwnie ;-O
Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu inspiracji!
Agnieszka Żuchowska-Arent
(11 kwietnia 2008 Kraków)
powrót
do strony głównej
Poezja,
która się skrada
Na mój stół recenzencki trafił debiut książkowy Katarzyny Miarczyńskiej.
W notce biograficznej przeczytałem: „Katarzyna Miarczyńska urodziła się złocistą
jesienią 1973 roku i dlatego lubi zatapiać stopy w liściach i moknąć w
deszczu”. Konsekwencje takiego romantycznego zachowania można znaleźć wewnątrz
tomu Na kocich łapach, lecz twórczyni okazała się bardziej żarłoczna
i skomplikowana, co właściwie zapowiadał sam tytuł.
Pragnę już na wstępie podkreślić oryginalny projekt typograficzny książki;
na stronach parzystych umieszczono rysunki Iwony Wojnar-Kudaciak, obok, na
nieparzystych – wiersze w ilości od jednego do pięciu, z których część
została wydrukowana pod kątem, ukosem, obrócona o 90 stopni. Stronice
literackie stały się czymś w rodzaju plansz z naklejonymi utworami. Z uwagi
na brak paginacji dla oznaczenia lokalizacji cytatów podaję numer karty
tekstowej (od 1 do 20, dalej K1-K20).
Początkowe liryki składają się na introdukcję genetyczną. W Życiorysie
(K1) bohaterka mówi o sobie – maturzystce: „we mnie mieszkało / dziecko z
pokoju na piętrze” (K1). Tekst można rozpatrywać jako zwykłe
przypomnienie, choć czas przeszły czasownika „mieszkać” obraca się na
naszych oczach w teraźniejszość. Budynek rodzinny podmiotu lirycznego posiadał
„okna wychodzące / na śmietnik”, a wyrósł w środku „betonowej dżungli”.
Brzydotę łagodzi nieco ptak: „kulawy wróbel / spija marzenia” (K1). Jest
więc kilka wierszy mogących śmiało pretendować do miana obrazków rozsypującej
się rzeczywistości. Interesująco, bo paradoksalnie brzmi Makatka (K4),
gdzie autorka zastosowała leksykę zintensyfikowanego rozbicia w stosunku do
drobiazgów z tytułowej tkaniny (dysonans: delikatna makatka – trzask
niszczonej materii):
„połamały się płoty [...]
kot okulał [...]
rozbita miska [...]
nic nie pozostało
oprócz drzewa
ze złamaną nogą” (K4).
Inwentaryzacja przedmiotów powinna również objąć spis z Choroby
(K5):
„wyszczerbił się płot
drzwi wypaczyły
krzesłom wygięło nogi [...]
coraz więcej [...]
przewróconych kubków
rozbitych szklanek” (K5).
W jednym z utworów mamy „pijany dom”, gdzie „pustka / zielonym okiem /
mruga” (K2). W ogóle wiwisekcja życia pod piórem i w analizie Katarzyny
Miarczyńskiej na początku zbioru jest minorowa, szara, nawet wtedy, gdy
narratorka wyznaje wartości humanistyczne: „wierzę w Ciebie człowieku – /
rodzisz się w bólach / jesteś kruchy” (K3). Los homo sapiens wydaje
się wypełniony strachem, dreszczami i brakiem oparcia. Krzyk zostaje bez
odpowiedzi, jednostka gubi się wśród codziennych spraw toczonych przez obojętnych
wobec siebie person, istot bladych, wyjałowionych z odruchów i współczucia.
Powyższy wizerunek poetyckiego świata Katarzyny Miarczyńskiej to tylko połowa
prawdy. Większą część tomu
wypełniają bowiem erotyki, buchające namiętnością, żarem: „A może to
drapieżne / poszukiwanie siebie w tobie” (K11), „czasami widzę się /
wchodzącą w Ciebie porankiem” (K12), „księżyce ciał zaszły za
siebie” (K13). Poszczególne liryki zdradzają tajemnice alkowy, choć ta nie
wydaje się specjalnie zabezpieczona przed wścibskim okiem..
Obszar fizycznej miłości wyznaczono precyzyjnie: „między linią ust / a
czubkiem palców u nogi” (K7); w innym miejscu terytorium ograniczono
perspektywą dolną: „od gąszczu włosów / po najczulszą stopę” (K17).
Oczywiście, druga z interpretacji będzie widziała w tekście powiększenie
areału sensualistycznego: od ust do włosów na głowie. Wolę jednak skojarzyć
moje pierwsze odczytanie z metaforą „muszla pożądania” (K14). Dotyk
(K8) wskazuje na pieszczoty, jakimi obdarowują się kochankowie, przy czym
narrator zdaje się zmienić kompetencję dwupłciową, przyjmując optykę męską.
Ciekawiej byłoby jednak odczytać Dotyk w kategorii auto-, samo-,
upajania się własną fizycznością. W liryce miłosnej często pojawia się
motyw przeniknięcia kobiety zapachem „Jego”, stanowiący znak oddania,
swoisty Tatuaż (K9):
„Po tamtej nocy
nie mogę Cię zmyć
wszedłeś pod skórę
pumeks nie pomaga” (K9).
Dziewczyna nasącza się aktem fizycznej bliskości i słodką tyranią
partnera:
„nie mogę uciec
od strzelistości Twoich palców
zachłannego języka
wciśniętego w muszlę ucha” (K13).
Pragnę zwrócić uwagę na tekst o incipcie ***(kontenery utyły od śmieci)
(K3), rozwijający zasygnalizowany już wątek odpadów; przede wszystkim
autorka wprowadza figurę kota (który „przytula się / do trzepaka”), zwłaszcza
zaś „jednookiej lalki”. Te dwie formy istnienia zdają się odzwierciedlać
stan emocjonalny i naturę podmiotu lirycznego, tym bardziej że: „lalka wciąż
płacze / rozebrana ze złudzeń”. Tytułowy okolicznik sposobu „na kocich
łapach” doczekał się wyjaśnienia w skradającej się femme fatale, pannie
demonicznej. Podkreślmy, iż przez karty graficzne przechodzi postać półkobiety-półkota.
Zresztą bohaterka ma zdolności kameleonowe, bywa nie tylko „jednoooką lalką”,
kocicą, ale również jaszczurką uciekającą przed zalotnikiem i syreną wodzącą
na pokuszenie. Tę wielopostaciowość ogłasza podmiot liryczny wprost: „Ja
kobietą o wielu życiorysach” (K13). Zwierzęce konteksty po raz wtóry
dowodzą, iż niewiasta jest poddana rygorom i obsesjom natury. Warto dodać, iż
na stronicy sąsiadującej z kartą 11 znajduje się rysunek pokazujący zasłonkę
(zapewne z łazienki), na której nabrzmiewają piersi. Z samej karty zaś
wypiszmy komentarz a propos: „Po zachodzie / ubywamy z ciał / Szafa pełna skór
/ na tysiące okazji” (K11), a z miejsca dalszego dwuwers: „uniesiona pierś
firanki / zapraszająco faluje” (K15).
Chcąc spiąć tę część analizy z początkową partią niniejszej recenzji,
dodam, iż dochodzi też to rozpadu uczucia między partnerami:
„nasze cienie przestały się spotykać
tak blisko do nieznajomości [...]
a serce tyka powieszone na ścianie” (K4).
Kobieta „spaliła wspomnienia /
[...]
Zabiła marzenia” (K3); współczesna Julia „nie wierzy w miłość” (K6).
Ten straceńczy gest musiał być wykonany przez osobę dotkniętą, zranioną,
nie mającą siły na dalsze zmaganie się z fałszem i złem.
Polecam lekturę Na kocich łapach Katarzyny Miarczyńskiej.
Liryki powoli, lecz stanowczo zakradają się do naszych myśli.
Arkadiusz
Frania (28 kwietnia 2008 Częstochowa)
Materiał
pochodzi z Krajeńskiego kwartalnika kulturalnego "Obok" http://www.kwartalnik-obok.pl/terksty%20czerwiec08/frania%20o%20miarczynskiej.html
powrót
do strony głównej
SPOTKANIA
Z POEZJĄ
Audycja Macieja Szczawińskiego - Radio Katowice
posłuchaj
(4,88MB) 25.11.2007
powrót
do strony głównej
Postscriptum
Anny Kajtochowej
„ Na kocich łapach” to tomik przewrotny, chociaż pozornie nic na to nie
wskazuje. Przewrotny, bo z jednej strony przedstawia wszystkie niuanse miłosnych
zdarzeń, a z drugiej - ich zmienność w czasie i przestrzeni. Przestrzeni w
zasadzie ciasnej, tylko od dłoni do dłoni – przywołując słowa innego
poety. Ale faktycznie i te rozmiary są nie do oznaczenia, nie do zamknięcia
ani otwarcia. Rozległe jak ocean- i jak jego wzburzone wody- niespokojne.
Na pozór
wszystko co „ona i on” czyli co dzieje się między dwojgiem- rozgrywa się
głównie w niej: „Modlę się/ do czekającego mężczyzny/ który zabierze
mnie/ w nieznane/ gdzie wszystko może się zdarzyć/ między linią ust/ a
czubkiem palców/ u nogi”. Zwierzenia z pamiętnika przeżyć intymnych
zaczyna bohaterka liryczna od stawiania pytań samej sobie, tak zaskoczona jest
na początku samym zjawiskiem. „A może to drapieżne/ poszukiwanie siebie w
tobie/ wszczepianie się w skręty włosów/ i przyzywanie deszczu/ to tylko
czary?// A może wargi na wargach/ oddech z oddechem/ jednym zaklęciem?”
kiedy: „ strzępki słów/ opadają z ubraniem”? A może chodzi o marzenie?
„Chciałabym dostać różę/ od chłopaka/
z cukierni/ on
uśmiechy/ zamienia w eklerki/ babki/ a może ptysie//miłość wpisuje/ w
piernikowe serce/ czasem upiecze tort/ osłodzi samotność/ rurką z kremem
albo pączkiem// Czy trzeba więcej?”
Czyli wybór
między czymś konkretnym, namacalnym a czymś, co się ukrywa za
nieznanym, nie do ogarnięcia, ale też chyba nie do zdobycia.
W zasadzie
pierwsza część tomiku rozgrywa się- może nawet bezwiednie- w próbach
zdefiniowania nienazwanego/ przypuszczalnie nawet nie do nazwania/ a materialnym
wymiarem czegoś, co nazywamy miłością. Do końca nie widzimy tu precyzji i
chyba jej nie poznamy. Bo jak zdefiniować miłość? Ilu specjalistów, biegłych
w psychologii, tyle uczonych definicji. Ilu ludzi, tyle doznań zwykle niedookreślonych,
często znamiennych do czasów, w których przyszło im żyć. Niekiedy
tradycyjnych, innym razem modnych, zazwyczaj uznanych albo i nie. W tej
gmatwaninie podmiot stara się myśleć jasno, idzie- jak się zwykło mówić-
za ciosem. A miłości bywają różnorakie. I ta- z cukiernikiem w tle, i
tamta” z młodym brunetem w pokoju gorącym muzyką czarnych jazzmanów”, w
którym „strzępki słów opadają
z ubraniem”.
I ta nad morzem, gdzie najbardziej przeżywanym dotykiem jest piasek. Czyżby
ten piasek był symboliczny?
Bowiem podmiot
tej poezji to kobieta na wskroś współczesna i nowoczesna. Taka, która żyje
w pociągu z chwili na chwilę, niepewna jutra, niepewna pracy, zawieszona w
przestrzeni między marzeniem o stabilizacji, stałej pozycji rodzinnej,
zawodowej, pewną przyszłością a sytuacją osoby rzuconej w przestrzeń
czasu, nie znającej dnia ani godziny tak w związkach osobistych jak i społecznych.
Podmiot
dostrzega wszystko: i rwące się układy rodzinne i upadek autorytetów/xxx/
ten anioł/, porzucone ideologie/ Odpowiadając na wiersz Agnieszki Nowak pt”A
gdyby Jezus była kobietą”/,wreszcie niepewność socjalną i społeczną.
Jest na to uwrażliwiony, chociaż nie przedstawia żadnych recept ani w jednym
ani w drugim wypadku.
Faktem jest,
że w trakcie swych zwierzeń intymnych dostrzega sprawy społeczne i wyraża je
z całą bezpośredniością choćby w tym fragmencie miejskiego pejzażu”
kontenery utyły od śmieci/ kot przytula się/ do trzepaka/ jednooka lalka/
stoi na murku/ kontener/ ma nieziemski apetyt/ tylko lalka wciąż płacze/
rozebrana ze złudzeń”. Albo, co jest nawet silniejsze, bo też bardziej
skomplikowaną sytuację psychologiczną przedstawia: „Mój sąsiad zwymiotował/
ideały na schodach/ wyglądały/ jak porzucone kochanki/ przechodzili ludzie/
kopali je/ zbiegały dzieci/ pluły/ szedł listonosz/ i nic/ kurczyły się// sąsiad/
powiesił się// na włosie bezsilności”.
Psychologia
jest mocną stroną tomiku „Na kocich łapach”. Widać to nie tylko w
wierszach erotycznych, w których znalazła się cała gama uczucia rozpoczętego,
przeżywającego kryzys, a potem rozstanie i nawiązującego do początków następnej
fascynacji, także we wplątywanych w żywą tkankę epopei miłosnej-
kronikarskich zapisków z wypadków codziennych. O położeniu bezrobotnych,
samotności opuszczanych partnerów, sytuacji narkomanów, dzieci czekających
na czułość i opiekę. Słowem: podmiot jest wrażliwy nie tylko na to, co
zdarza się nam w życiowej wędrówce raz wcześniej, raz później, ale również
na to, czym żyją miliony tu i teraz.
Co prawda te
wydarzenia i sytuacje nie dominują w tomie, ale widać wyraźnie jak splatają
się z życiem osobistym podmiotu, jak wpływają na jego doznania, jak kształtują
jego stosunek do świata. Jak uczą go dystansu do przeżyć własnych tak
bardzo utwierdzonych w marzeniach, oczarowaniach, dostępnych tylko komuś, kto
jednocześnie bardzo kocha życie i bacznie obserwuje jego rozliczne meandry. To
znamienne dla bohaterki- zawsze stara się być z kimś: z nim, bliskimi i
dalekimi przyjaciółmi, wreszcie z niezawodnym aniołem stróżem.
Bacznie śledzi
ludzkie przypadłości i przygody, stara się
oceniać je życzliwie i z dystansem, koniecznym w wypadku oddania się
miłości. To wymaga odosobnienia i intymności. Podmiot zabezpiecza je kulturą
i powtórzmy za Herbertem- smakiem. Stroni od opisu ostrych, biologicznych stanów,
pozostaje z dala od szokowania słownictwem i sytuacjami, które bulwersują. To
cenna zaleta książki.
Autorka
stosuje proste środki artystyczne: zwięzłą, surową metaforę, celną puentę,
logikę i przejrzystość kompozycji. Jak zaznaczyłam, do wywodów osobistych
wprowadza wątki ogólne: kulturowe, filozoficzne, odniesienia ideowe. Sumując,
mamy do czynienia z pięknym hymnem na cześć miłości i rodzajów jej stadiów.
Czytając, napotykamy jakby na seans filmowy, w którym- jak na taśmie-
przewijają się poszczególne sceny, fragmenty, zmiany uczuć z miłością związanych:
zauroczenia, tęsknoty, niepewności, entuzjazmu, zwątpienia, powolnego
przemijania.
Podmiot
wystrzega się skrajności. I wszystko, co z miłością związane, przyjmuje z
dobrodziejstwem inwentarza: radością na początku, melancholią na końcu. Na
zakończenie przywołuje miłość nadmorską- osadzoną w kontekście
przyrodniczym. Morze i piasek- w nim bohaterka liryczna znajduje natchnienie,
uspokojenie i radość spełnienia. W takich warunkach, jakie zaoferowało jej
życie.
To piękna
karta w życiu podmiotu. Piękna i pogodna jak lato i tak je przyjmuje jako dar
życia. Ta, która jak wyznaje- urodziła się „złocistą jesienią”. Oby
jej na zawsze towarzyszyło lato! Ciepłe i bezpieczne!
Anna
Kajtochowa
( Kraków, czerwiec 2007)
powrót
do strony głównej
Recenzja
redaktora Radia Katowice Pana Macieja Szczawińskiego
Ten zbiór
wierszy ukazuje interesujące przenikanie się liryki z wyraźnie adorującym
rzeczywistość, a chwilami ironicznym spojrzeniem: na świat, na własną
osobowość i- w końcu- na sam proces „czynienia poezji”. Zarazem
jest to już pisanie wytrawne i dojrzałe. Autorka
nie błąka się po rejonach prób, przypuszczeń, jałowych artystycznych pytań,
ale zdecydowanie kreśli kontur samoswoich fascynacji czy obsesji. Widać,
że impulsem dla zgromadzonych tu tekstów jest uważna lektura współczesnych
wierszy. Również - jak
domyślam – niejedna rozmowa czy ścieranie się racji w dyskusjach środowiskowych.
Chrzanów jako miasto i jako przestrzeń kultury ma swój charakter. Ma
własny kontur i tradycję pielęgnowania talentów artystycznych, m.in. na polu
poezji. To z tej gleby
wyrastają takie jak ta - literackie próby wyznaczenia własnego miejsca w
sztuce. Uważam, że przedstawiony mi do recenzji tomik utworów chrzanowskiej
autorki zasługuje /zwłaszcza ze strony miasta/ na troskliwe i przyjazne
wsparcie. W wielu miejscach
błyszczy niebanalną wyobraźnią i swadą sformułowań.
Jej publikacja dobrze przysłuży się wzbogaceniu /i uwierzytelnieniu/ duchowej
mapy miasta.
Maciej
M. Szczawiński
Katowice maj 2007 r.
powrót
do strony głównej
|